Czwartek dwudziestego

 

 

O 10.02 rano rozpoczął się czas, na który chyba wszyscy czekaliśmy: wiosna.
Wychodzę z domu i widzę krokusy na grządce, małego żonkila, którego posadziłam obok szklarni kilka lat temu – jest jednym z pierwszych znaków wiosennego ocieplenia. Wchodzę do lasu, a tam ścielący się coraz śmielej dywan z zawilców, rozćwierkane ptaki i rozbiegane po drzewach wiewiórki oraz łanie, które lada tydzień będą zmieniać umaszczenie na jaśniejsze.  Nasz żywopłot – bukszpan wiecznie zielony przypomina o swojej naturze i według odwiecznego planu, wypuszcza zielone listki. Cała natura zdaje się mówić: Aslan nadchodzi!
Czujecie to?

I ja pomału wychodzę do świata zewnętrznego, nawiązuję na nowo dialog z fauną i florą. Znów spędzam więcej czasu w lesie, nie szczędząc czasu na obserwację towarzyskich srok, pracowitych i głośnych dzięciołów – gdy słyszę ich stukanie, na nowo odczuwam naturalną symfonię przyrody.  

To są chwile, kiedy odczuwam bezgraniczne szczęście – kiedy jestem w stanie być poza czasem, poza codzienną, zamkniętą, rutynową przestrzenią pełną technologii i zabieraczy mojej uwagi. Jeśli coś zasługuje na moją atencję, to to, co jej najbardziej służy: przyroda, która zawsze działa w zdrowym rytmie, służącym człowiekowi. Mogę cieszyć się grami komputerowymi, rolkami, filmami, podcastami, ale tak naprawdę służy mi to, co stworzone dla mnie od założenia świata: natura, pełna kolorów skrojonych pod moje oczy, zapach roślin i kory drzew, chodzenie boso po trawie. To koi moją duszę. To jest mój pokarm. I ja go świadomie wybieram, odrzucając śmieciowe jedzenie.

 

 

 

Jako że jestem trochę człowiek lasu, mam w sobie jakąś tęsknotę za światem bez technologii, bez energii elektrycznej. Niestety, w warunkach domowych nie jestem w stanie tego odtworzyć – stale coś szumi, jazgocze, gra i świeci. Dotarliśmy jako ludzkość do tego miejsca, kiedy ludzie podróżują, by zobaczyć gwiazdy, bo mamy „zanieczyszczone niebo”.
Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie miejsce, w którym widać rozgwieżdżony nieboskłon i słychać ciszę, przerywaną jedynie dźwiękami natury; cykaniem świerszczy, stukaniem dzięcioła, hukaniem sowy. I gdzie rytm mojego dnia wyznacza naturalne światło.

 

 

Jedna z moich kursantek pochodzi z Białegostoku – tak wszystkim w Warszawie mówi, bo gdzie leży Białystok każdy się rozeznaje, ale mało kto wie, gdzie jest Tykocin. To ona właściwie pochodzi z Tykocina. Opowiadając mi o tym miasteczku, roztoczyła przede mną pożądaną, niemal sielankową  wizję z duchem puszczy w tle – zapragnęłam pojechać z namiotem w tamte rejony (zwłaszcza po filmie „Simona Kossak”) i doświadczyć tego wszystkiego, o czym mówiła, oraz tego, co jeszcze podpowiada mi wyobraźnia. W jednej chwili też, zrobiło mi się smutno, że wyjechała do Warszawy. Rozumiem powody młodych ludzi, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ograbiamy się z czegoś dobrego: z braku pośpiechu i życia zgodnego z naturalnym rytmem. Nie chcę też życia na wsi idealizować – to było ciężkie życie, harówka, pełna niewygody, chorób i codziennych zmagań, których dziś już nie znamy. Czasy wiecznego niedosytu; jedzenia, leków, wygody.

 

 

„Przełączanie umysłu na jałowy bieg jest niezbędne dla zachowania duchowej równowagi”. (OP Krzysztof Pałys)

 

 

Dzisiaj natomiast dopadło nas coś zgoła innego – nadmiar: jedzenia (ale czy pożywienia?) wyborów, udogodnień, godzin do wyrobienia i treści.
Nie wiem jak Wy, ale ja zaczynam źle się czuć, gdy słucham lub oglądam zbyt wiele treści – nie jestem typem, który może tygodniami, miesiącami, latami bezkarnie scrollować godzinami Internet. Ani tym, który – co prawda lubi podcasty – ale bez uszczerbku na psychicznym samopoczuciu wysłuchuje po kilka dziennie. Wy też nie, naprawdę. Wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Wszyscy potrzebujemy balansu, który tworzy również cisza, spokój, brak pośpiechu, nicnierobienie, refleksja, lektura wartościowej książki, prawdziwe relacje z ludźmi oraz fauną i florą,  dobry pokarm dla ciała, oraz ten dla ducha; odnalezienie naszej tożsamości w Kreatorze tego wszystkiego i zasadzenie się w Nim, który jako jedyny ma sposób na to wszystko, nad czym świat stracił kontrolę.
Zdecydowałam, że wolno mi się mniej śpieszyć i mniej zarabiać. I że moje oczy i uszy mają konkretną przepustowość. Mam tutaj to jedno życie, a jego ziarenka są w nieustannym ruchu, bezlitośnie opadają w dół przez szyjkę klepsydry. Zdecydowałam, że każde z nich musi mieć znaczenie.
A Wy?

 

Odnośnie treści, które służą, już niebawem pojawi się recenzja naprawdę dobrej książki Radka Siewniaka. Jestem po jej lekturze – wróciłam  z podróży z Bliskiego Wschodu, w którą zabrał mnie autor. Opiszę Wam ją.

Z Bogiem!

 

Chcesz poczęstować mnie duchem puszczy? Przyjmę takiego z kofeiną, nie wahaj się, czyń swoje tutaj!