Cztery tygodnie do świąt

Dawno, dawno temu, w małym miasteczku nad morzem, gdzieś hen na południu, żył pewien chłopiec. Niczego mu nie brakowało, a nawet dane mu było znacznie więcej, niż przeciętnemu człowiekowi w jego czasach i w jego sąsiedztwie, gdyż miał nie tylko kochającą rodzinę i  dom, ale pieniądze, które wystarczyłyby mu do końca życia. Niestety, gdy chłopiec miał kilkanaście lat epidemia zabrała jego rodziców; Joannę i  Theophanesa, a on jako młody chłopak odziedziczył cały majątek, lecz zamiast myśleć o tym, jak go pomnożyć zastanawiał się, jak może pomóc innym.

 

Wolisz posłuchać? Kliknij na wersję audio

 

 

Cichy bohater

 

 

 

Pierwsza historia, która zrobiła z niego lokalną legendę, wydarzyła się pewnej zimowej nocy. W tej samej dzielnicy mieszkała rodzina, która ledwo wiązała koniec z końcem. Ojciec, mimo że pracował od świtu do zmierzchu, nie był w stanie zapewnić swoim trzem córkom niczego więcej niż skromne jedzenie. Nasz chłopak znał ich sytuację i długo myślał, jak im pomóc, żeby nie narazić ich na wstyd – bowiem najstarszej córce groziła praca na ulicy.

Pewnej nocy wziął trzy koperty, każdą z pokaźną sumą pieniędzy. Przeszedł cicho pod ich dom i przez uchylone okno wrzucił koperty. Rano rodzina znalazła pieniądze i mogła pożegnać nędzę. Doznała cudu.

 

Innym razem chłopiec wracając wieczorem do domu, zobaczył zamieszanie na rynku. Trzech młodzieńców klęczało na ziemi, otoczonych przez ludzi. Okazało się, że ktoś oskarżył ich o kradzież, której nie popełnili. Właśnie spisywano  raport. Nasz cichy bohater znany w miasteczku z uczciwości, podszedł bliżej i zaczął wypytywać o szczegóły.

„A skąd macie pewność, że to oni?” – zapytał spokojnie. Gdy przyjrzano się sprawie bliżej, okazało się, że dowodów brak, a cała sytuacja była pomyłką. Chłopiec swoim autorytetem nie tylko ocalił tych młodych ludzi  przed niesłuszną karą, ale też nauczył sąsiadów, by nie wydawać wyroków pochopnie.

 

 

Chłopak kochał morze, często spacerował po porcie, rozmawiając z rybakami. Pewnego razu, gdy nadciągała burza, zauważył, że jeden ze statków wyruszył, mimo że pogoda była niepewna. Wiedział, że załoga spieszyła się, by dostarczyć towar, ale z doświadczenia wiedział, jak zdradliwe bywa morze.

Wieczorem burza szalała w najlepsze. Chłopak zebrał kilku znajomych i wsiadł do łodzi ratunkowej. Płynęli długo, walcząc z wiatrem i falami, aż w końcu dotarli do załogi. Wszyscy przeżyli, a kapitan statku później przyznał, że gdyby nie odwaga młodzieńca, nikt by nie wrócił do domu.

 

Jego imię to po grecku  „zwyciężający lud” – Nikolaos. I można powiedzieć, że dla otaczającego go ludu, dla lokalnej społeczności, nierzadko wygrywał nowy los.
W międzyczasie został biskupem miasta Myra – dzisiejszego Demre w Turcji. Znany był z gorliwości w wierze chrześcijańskiej, obrony ubogich i troski o swoją wspólnotę. Jego działalność przypadała na okres brutalnych prześladowań chrześcijan  ze panowania cesarza Dioklecjana.

Zmarł prawdopodobnie 6 grudnia około 343 roku, ale stał się postacią ponadczasową, na długo przed wynalezieniem Coca-Coli.

 

 

Podobno najwyższą formą uwielbienia jest naśladownictwo i ja głęboko wierzę w to, że my dzisiaj, żyjący w XXI wieku, możemy nieść tego samego ducha, który żył w Nikolasie – Mikołaju, czyniąc dobro. Sprawiając radość innym, robiąc niespodzianki, być małym światełkiem w środku ciemnych wieczorów.

Nikolas nie pozostawił po sobie żadnych cytatów, wielkich słów – ale jak przecinak szły za nim jego czyny.

Tak, zapodana powyżej historia dotyczy prawdziwego świętego Mikołaja, który żył na terenie dzisiejszej Turcji.
Obecnie w Turcji czy Grecji o tradycjach wschodnio-chrześcijańskich, 6 grudnia nie jest dniem tajemniczych odwiedzin Mikołaja, pana w czerwonym płaszczu, który zostawia dzieciom prezenty, ale Agios Nikolaos jest kluczową postacią w tradycji wschodniego chrześcijaństwa i święto 6 grudnia w greckich kościołach jest wielką fetą, bez komercyjnej otoczki.

 

 

Ludzie mają dzisiaj różnych idoli. Często nieprzydatnych, ale pragnienia, podziw  człowieka idą za tym, co ma w sercu.
Powiem teraz coś z perspektywy osoby, która od 42 lat pracuje nad sobą, nad swoim człowieczeństwem, by było ono jak najpełniejsze:
najtrudniej jest naśladować dobroć. Niekłamaną dobroć. Wymaga to bowiem wyzuwania się z egocentryzmu, oraz nabycia zdrowego, bardzo zdrowego egoizmu, czyli działania wbrew biologicznemu zaprogramowaniu. Jest to najtrudniejszy życiowy proces.
Ludzie są skłonni podziwiać innych tylko za to, że nabyli dużą ilość pieniędzy.  Ale po co człowiekowi tyle środków, jeśli zachowuje je dla siebie, na dobra luksusowe? Krokiem daleko dalszym jest uwolnienie od bycia spętanym przez mamonę. Nikolaos mógł być influencerem swoich czasów, prezentując ludziom puste, bezwartościowe życie kręcące się wokół gromadzenia dóbr, ale wybrał trudniejszą drogę – dzielenia się, odpowiadania na potrzeby świata – tego bardzo lokalnego. Sądzę, że raz po raz robił znakomite efekty motyla, które doszły aż do nas, ludzi żyjących tyle wieków później. On pojął w mig, na czym polega życie w pełni ducha Bożego, o co tak naprawdę chodzi w tym naszym chodzeniu po świecie.  Bo tak naprawdę, gdyby się głębiej temu wszystkiemu przyjrzeć, to co tak naprawdę wypełnia nasze człowieczeństwo po brzegi, jeśli nie miłość, która zatacza coraz szersze kręgi? Tylko ona zmienia świat na lepsze.

I ja, i Ty możemy być tą zmianę w świecie, którą pragniemy ujrzeć. Wierzysz w to?