Blondynka podróżuje. Historia podróżnicza w tle + bonus

Niech podniesie rękę ten, kto nie ma ani jednego marzenia związanego z innym miejscem, niż to, w którym mieszka! Zgłosi się ktoś?! Nie sądzę ;-)

Chyba każdy z nas chciałby pojechać w jakieś miejsce, które zachwyciło go w wyniku opowiadań, zdjęć, filmu.
Na przykład po filmie „Mamma mia” wiele biur podróży ma w ofercie wyspę Skiatos – której wcześniej nie miały. Po którymś z polskich seriali (filmów?) nagle modna zaczęła być Fuertaventura. Masz takie miejsce?

Ja tak. Chciałabym się tam znaleźć. Słusznie zauważyłeś/aś, że nie chcę tam jechać, tylko znaleźć się tam, za pomocą wehikułu czasu najlepiej. Nie, samolot w niczym mi go nie przypomina.

 

Muszę się do czegoś przyznać: nie cierpię podróżować. Wyznanie tym bardziej porażające, że pracowałam w swoim życiu jako pilotka wycieczek. Ale tak jest. Nie cierpię wstawać w nocy i wyruszać w drogę. Tak samo jak  nie cierpię latać samolotem. Nie cierpię przesiadek.
Ciekawość jest jednak silniejsza.

 

Praw­dzi­wa podróż od­kryw­cza nie po­lega na poszu­kiwa­niu no­wych lądów, lecz na no­wym spojrzeniu.  (M.Proust)

 

 Dlatego gorąco zachęcam Cię do podróżowania w celu doświadczania; innego powietrza, innego człowieka, kuchni, zapachu, muzyki, atmosfery, jaką tworzy dane miejsce. Masz możliwości- podróżuj!

 

Jakość podróży mierzy się w liczbie poznanych przyjaciół, a nie przejechanych kilometrach – Tim Cahill, pisarz podróżniczy

 

Zanim przejdę do podzielenia się z Tobą moim odkryciem literatury podróżniczej, jak na zawołanie przyszła mi na myśl jedna z zabawnych historii, związanych z moimi podróżami. Był czas, gdy musiałam ją znajomym opowiadać raz po raz a oni pękali ze śmiechu :- ) To lecimy:

 

Oczywiście Grecja. Koniec mego półrocznego pobytu na Krecie! Pominę całą tę drogę krzyżową, z Hersonissos do Irakleio (Heraklion) kiedy to okazało się, że jednak żaden z mężczyzn wyznających mi miłość przez pół roku, nie kocha mnie aż tak, by pomóc mi ze wszystkimi tobołami. Gdy wreszcie dotarłam do portu w Irakleio, już na wstępie zmachana tą podróżą, po jakimś czasie dotarła moja towarzyszka podróży, Izabela; świeża, zrelaksowana, wysiadała z pickup’a w ręku dzierżąc jedynie butelkę z wodą. Cała reszta; pokaźna walizka, plecak, torba i rower (!) sprawnie pojawiały się na ziemi za pomocą kierowcy tegoż pickup’a.
Siedziałam spokojnie, bo właśnie miałyśmy udać się promem do Aten, a stamtąd do hotelu, a potem na lotnisko. W międzyczasie  czekały nas 3 dni nicnierobienia, po półrocznej harówce. Zapytacie, skąd ten pomysł z hotelem? Otóż ta sama Izabela miała w Atenach kolegę, Dimitrisa, który to miał kolegę- właściciela kilku hoteli, który to Dimitrisowi wisiał jakąś przysługę i właśnie w ramach tej przysługi, Dimitris załatwił Izabeli, czyli ostatecznie NAM we dwójkę, trzydniowy pobyt w jednym z hoteli. Mało tego; Dimitris miał nas odebrać z promu w Atenach i zawieść do hotelu.

Ateny – prom.  Budzi mnie dźwięk gwizdka. Po chwili czuję chłód, widzę bladoróżowy wschód słońca, zajmujący pomału całe, granatowe dotąd niebo. Świta.

Iza wybiega z promu pierwsza i od razu gdzieś znika w tłumie ludzi odbierających swoje bagaże. I racja, ma ich trochę! Wciąż nie mogę uwierzyć, że wzięła rower.

Zjawia się i Dimitris. Jest niskim, krępym „typowym Grekiem” o miłym, spokojnym usposobieniu. Po przywitaniu szybko odwraca się na pięcie i klika na pilot do samochodu. Kilka światełek jednocześnie zamigało w … Seicento.
– To chyba nie jego auto! – szepnęła mi do ucha Izabela. Po raz pierwszy słyszę niepewność w jej głosie. Po chwili nasza niepewność nie jest już niepewnością. Jest czymś wręcz przeciwnym. Tak, to jego samochód; małe, białe Seicento, nijak przystosowane do dwóch ogromnych walizek, dwóch wypchanych plecaków, dwóch wielkich torbo-walizek podróżnych, roweru i nas. Ale nie chce być inaczej.

 

Kierujemy się w kierunku auta, cały czas śledząc  Dimitrisa; czy i jego przeraziła ilość naszych bagaży podobnie jak nas rozmiar jego auta? Czy boi się przyznać, że nie damy rady? Próbując zapanować nad sytuacją, przejmuję pałeczkę:

–        Dimitri, mamy rower, jak go weźmiemy?

–        A macie jakąś linkę?

–        Nie – odparłam uczciwie. Mnie nie przyszło nawet do głowy, że Iza bierze rower, a Izie, żeby wziąć ze sobą linkę, podobnie jak nie miała dodatkowej dętki, klaksonu i drugiej pompki.

Po krótkiej krzątaninie Dimitrisa wokół auta, cud! Jest linka! Z czasem okazało się, że warto pohamować tę radość, bo linka to nie wszystko. Teraz została kwestia upchania bagażu. Nie widziałam dobrego rozwiązania; miejsce na dachu jest już bowiem zajęte. Dimitris jednak wykazuje spokój. Marzę, by powiedział: „Ale was nabrałem!! Chodźcie do tego vana, który stoi obok!”. To jednak nie następuje, za to Dimitris dość sprawnie umieszcza wszystkie nasze bagaże na tylnym siedzeniu. Zasłaniają jednak  widoczność, tworząc kolejną ścianę. Zwątpiłam. Izabela też. O ile ja posiadam jeszcze dozę szaleństwa, o tyle Iza pobladła widząc, że na tylnym siedzeniu nie zmieści się już nawet wykałaczka. Jej życiowy optymizm, odkąd opuściłyśmy prom, zmienił się w głębokie, intensywne wręcz myślicielstwo.

–           Wszystko fajnie, ale gdzie my będziemy siedziały? –nie wytrzymuje.

–           Na przednim siedzeniu. –Nie widzi problemu Dimitris- Jesteście szczupłe, zmieścicie się –… a nawet żartuje!

 

Skończyło się to tak, że nie mając większego wyjścia, siadam z przodu, z Izą na kolanach, a ponieważ nadal siedziałyśmy w SEICENTO, nie było innej opcji dla niej, jak całkowicie wystawić głowę za okno. I tak ruszyliśmy z portu do hotelu modląc się po drodze, by żaden policjant nie zauważył nieprawidłowości w poruszaniu się białego Seicento. Myślałam, zresztą gorąco wierzę w to,  Izabela też, że droga potrwa jakieś dwadzieścia minut, może pół godziny. Niestety. Z auta, bez czucia w nogach wysiadam po dwóch godzinach. Rower jest dalej na dachu i to była dobra wiadomość.

 

Gdy wreszcie znalazłyśmy się w hotelu, nie mogę uwierzyć w nasze szczęście! Pokój jest piękny; idealny na odpoczynek, z dyskretnymi roletami w oknach, które w momencie stworzyły egipskie ciemności. Teraz nie byłam w stanie zobaczyć nawet zarysu swej dłoni.

 

3 dni później

 

Dimitris pojawił się ponownie. Więc ponownie zabieram wszystko co miałam ze sobą, te walizki, torby i tak dalej, znów ta sama kwestia z rowerem, na szczęście tym razem już miałyśmy pewność, że zostanie należycie przetransportowany.

Ruszamy na lotnisko. A przynajmniej tak się nam wydaje.

Dimitris, radosny, wesoły w pewnym momencie zatrzymuje samochód i zaczyna się z nami żegnać. Jak to on: uprzejmie, niezbyt wylewnie, cały czas zachowując pogodne usposobienie. Jednak my nadal nie jesteśmy na lotnisku, tylko w  centrum Aten, blisko metra – o czym Dimitris nas oczywiście informuje.

Zanim się zorientowałyśmy, stoimy z naszymi bagażami na asfaltowej, wąskiej ulicy, a po Dimitrisie i jego seicento pozostał kurz na drodze.

 

No nic, postanawiamy dostać się do metra i stamtąd pojechać na lotnisko. Plan w sumie prosty, bo od wejścia dzieli nas jakieś sto metrów. Jednak …. ja już wiedziałam, czym jest sto metrów z takimi bagażami, a czym jest sto metrów gdy można radośnie je pokonać na jednej nodze! Jeśli mowa o nogach, to jedna z nich, należąca do Izabeli, a obuta w szpilki, zaczęła się zapadać w gorącym asfalcie.

 

Gdy dużym wysiłkiem docieramy do wejścia metra (rower, którego nie da się normalnie prowadzić, bo jest przygotowany do lotu samolotem, przeklinam na tym odcinku ze dwieście razy) od razu nasze złudzenia zostają rozwiane jednym ogłoszeniem: Winda nieczynna.

Spojrzałyśmy jednocześnie co to dla nas oznacza. No i widzimy przepaść. Wejście do metra wydaje się studnią, z setkami schodów, którym nie widać końca, a ludzie na samym dole, niczym mrówki- widzę ich tylko od stóp do ud, ze względu na kilkustopniowe zejście. Od tego widoku zakręciło mi się w głowie. Szybko podejmujemy decyzję: jedna stoi na górze i pilnuje bagażu, druga go pomału, jeden po drugim znosi na dół. Nie było obawy o kradzież, bo nasze walizki były tak ciężkie, że nikt raczej by się na nie nie połakomił. Jako że Iza miała niestosowne obuwie, podejmuję się tej karkołomnej czynności.

 

Gdy pokonałam z walizką Izy trzy schody, miałam tylko jedno pragnienie: by walizka mnie nie przeważyła, bo jeśli tak się stanie, jeśli wykonam jakiś niewłaściwy ruch, polecę na sam dół, a walizka, która poleci za mną, w efekcie mnie zmiażdży. Zatem krok po kroku, modląc się o roztropność zaczynam znosić walizkę; znosić to może za dużo powiedziane- lekko ją włóczę z jednego schodu na kolejny. Gdy jestem w połowie drogi, nagle czuję powiew  wiatru i dziwne poruszenie w tunelu, a zaraz potem widzę jakiegoś faceta biegnącego od samej góry z…. moją walizką w ręce!! Działając podświadomie, zapamiętuję jego wygląd, notuję wzrost po czym w te pędy biegnę na górę, zobaczyć , czy przypadkiem Izabela nie została napadnięta, dźgnięta nożem na tle rabunkowym.

 

Gdy dostaję się zdyszana na górę, widzę  ją, stojącą leniwie – w najlepsze opala twarz w słońcu, a kolejny facet, de facto bliźniaczo podobny do tego, którego mijałam, właśnie mocuje sobie rower na ramieniu po czym tak samo żwawo zaczyna zbiegać na dół.

Ponieważ widzi mój pytajnik w oczach, po chwili słyszę:

–           Stało takich dwóch, uśmiechało się, widać było, że się nudzą więc pytam, czy by nie znieśli tych bagaży – Iza wyjaśnia rzeczowo, tonem Grażyny Szapołowskiej w poniedziałkowym teatrze.

…Wdzięczne do końca życia dwóm egipskim jak się okazało, mieszkańcom Aten, za tę horrendalną przysługę…

 

Nie dość, że znieśli nam cały dobytek, to jeszcze wsiedli z nami  do właściwego metra uprzednio kupując bilety, chociaż jechali w zupełnie innym kierunku …. i tak przejechali z nami dwie stacje tłumacząc, gdzie mamy wysiąść i PRZESIĄŚĆ SIĘ!! Na hasło „Przesiadka” odechciało mi się żyć.

Gdy pociąg zatrzymuje się na stacji, na której mamy się przesiąść, już kilka minut wcześniej zaczynamy  torować sobie drogę do wyjścia, ale to nie zapobiega zatrzaśnięciu się tych cholernych drzwi (dla kogo one zostały skonstruowane? Czy „pomysłodawcy” nie brali pod uwagę emerytów, którzy również podróżują metrem?!) na rowerze, który przeklinam po raz kolejny. Trzymam się jednak dziarsko. Zaczynamy ciągnąć rower, ale po chwili drzwi się otwierają (brawo!) i bezpiecznie, z rozwianym od wiatru włosem, ze wszystkimi pakunkami, które po kolei wyciągamy z wagonu lądujemy na peronie.

 

Po chwili, zdobytej znów w pocie czoła, siedzimy WRESZCIE w pociągu jadącym na lotnisko, mimo, że sytuacja z drzwiami i rowerem, a tym razem również jedną z toreb podróżnych powtarza się; znów wyciągamy to wszystko na peron, torba zostaje w drzwiach, jak już udaje się ją przerzucić na peron, to druga zostaje w drzwiach, jak już tę udaje się umieścić na peronie, w drzwiach zostaje rower oraz jedna z walizek.

Chwilę później zajmujemy miejsca siedzące, a dwie chwile potem doznajemy czegoś olśniewającego i to dosłownie, bo były to promienie słoneczne! Izabela opiera głowę o szybę, a ja wreszcie po tylu godzinach maksymalnej koncentracji, zdobywam się na optymistyczny i wręcz- co do mnie niepodobne- beztroski ton:

 

–           Widzisz, tyle trudności, zachodu z tym wszystkim, a tu nagle tak ….

–           Bilety do kontroli – z tego rozpoczynającego się błogostanu wyrywa nas głos mężczyzny, który właśnie stoi nad nami. W odpowiedzi podajemy bilety, nawet nie spoglądając na twarz kontrolera.
–           Bilety są złe, będzie za to kara. –Równocześnie odwróciłyśmy głowy od okna, za którym było słońce i spojrzałyśmy na faceta z niedowierzaniem.

Po słownych potyczkach z kontrolerem, który ewidentnie chciał na nas żerować, przyjmujemy mandat i jedziemy dalej. Samolot najprawdopodobniej odleci bez nas. Jesteśmy spóźnione.

 

Lotnisko w Atenach jest jak całe Czechowice! Droga z odprawy na lotnisko trwa wieczność. Nie przesadzam, idziemy (ja wlokę się resztką sił) po ruchomym torze do „rękawa” ponad 40 minut. JEDYNIE z plecakami, torbami podróżnymi („bagaż podręczny”). W samolocie, z prędkością zapinania pasów, zapominam o tym całym moim wcześniejszym wywodzie, jak to latać nie lubię…. Oj tam, oj tam! Jak to leci do domu, to lubię!

 

Każda podróż ma swoje zalety. Kiedy odwiedzasz lepiej rozwinięte kraje, możesz dowiedzieć się jak poprawić swój własny. A kiedy los zaprowadzi cię do tych biedniejszych, nauczysz się go doceniać  (Samuel Johnson, pisarz i leksykograf angielski)

 

Rzadko jestem turystą. Rzadko też podróżnikiem. Jestem kimś pośrodku. Ale zaczytałam się ostatnio w książce podróżnika, Tadeusza Biedzkiego. Książka nosi tytuł „10 bram świata”. (zdj.poniżej)  Dostałam pod choinkę i tak przeleżała do przedwiośnia. Ale gdy już otworzyłam, nie mogłam oderwać się od czytania! Biedzki pisze ciekawie, takie…wieści z >pierwszej linii frontu< On i te wszystkie postacie, o których mowa, plus zdjęcia. Jest 10 rozdziałów.

W pierwszym rozdziale usłyszysz głosy obu stron: izraelskiej i palestyńskiej. Obie czują się tak samo urażone i poszkodowane w odwiecznej wojnie palestyńsko-izraelskiej. Gdy posłuchasz jednej strony- przyznasz jej rację. Gdy drugiej- przyznasz jej rację : – )

Świetnie pisze również o Etiopii, albo o dzikim, afrykańskim plemieniu, do którego jakimś cudem dotarli, które to plemię nigdy nie widziało na oczy auta czy aparatu.

Pisze bardzo nietypowo o…… pracy we wnętrzu wulkanu. Niesamowita jest ta historia. I porażająca jednocześnie.

Bardzo podobał mi się też rozdział o …znowuż odwiecznym nielubieniu Turków z Cypryjczykami. I znów usłyszysz, czemu jedni są źli i czemu drudzy są niedobrzy.

Bardzo podobał mi się rozdział o “niebieskich ludziach” pustyni. To taka historia, że jedną nogą stąpasz po odmętach pustyni, a za chwilę musisz przenieść się do Nowego Jorku : – )
Polecam!

blondynka w podróży,blondynka na plaży,blondynka podróżuje
10 bram świata Tadeusz Biedzki 10 bram świata tadeusz biedzki