Jak zagrałam w reklamie.

Moja kariera aktorska zaczęła się właściwie nieświadomie – od headhuntera w przedszkolu. Pani Jola na drodze przypadkowej selekcji wyłoniła mnie do głównej roli w przedstawieniu z okazji Dnia Babci – „Jasia i Małgosi”. Potem już poszło z górki! Rola żaby na Dzień Matki z bardzo okrojonym tekstem, a potem długo, długo nic. Czekanie na rolę życia! No i wreszcie! Tak długo jak długo Leonardo Di Caprio czekał na Oscara tak i ja doczekałam się występu na dużej scenie! A jak wiadomo, scena to miejsce umowne. W moim przypadku była to… restauracja.

 

W czerwcu moja zwykła, szara, jakże przyziemna kariera edukacyjna zwalnia i w jej miejsce pojawia się…. radość, wolność i nowe pomysły!
I tamtego dnia siedzieliśmy z mężem na kanapie i robiliśmy to, co każde porządne, polskie małżeństwo: scrollowaliśmy, od czasu do czasu komentując znaleziska Internetu.
– O, patrz. Szukają statystów do reklamy piwa. Pojadę, zrobię karierę! – parsknęłam sarkastycznie.
– Ale jedź! Jedź, naprawdę! – mój mąż, który nigdy  mnie do niczego nie namawia, nie zachęca, wyznając biblijną zasadę wolnej woli – róbta co chceta, zaczął gorąco żyć tą właściwie przypadkową ideą, wysuwając wnioski takie jak: Przeżyjesz jakąś przygodę, zyskasz jakieś nowe doświadczenie, poznasz ludzi!

 

No i wysłałam zgłoszenie. Mailem. Trzeba było wysłać swoje zdjęcie i dzień (były dwa) dostępności. Nie wyszukując zbytnio w folderze Zdjęcia, przesłałam właściwie pierwsze lepsze i szybko dostałam telefon – po drugiej stronie powitał mnie bardzo sympatyczny, kobiecy głos, informując bardzo na luzie o co chodzi i że szczegółowe informacje na temat miejsca i ubioru dostaniemy dzień wcześniej smsem.
No i przyszedł sms: reklama będzie jesienna, zatem ubranie również ma takie być, najlepsze w ciemniejszych barwach; szarości, brązy, granaty i te sprawy. Zbiórka tam i tam…wcześnie rano.
Obliczyłam, że aby zdążyć na miejsce zbiórki, muszę wstać około 4.00 rano. Tak też zrobiłam, ubrałam się w przygotowane ciuchy;  kowbojki, dżinsy, czarną podkoszulkę i krótką, stalowo-zieloną, lekką kurtkę.

 

Gdy wysiadłam z pociągu, bardzo przyspieszyłam kroku. Musiałam dotrzeć na miejsce akcji, którego zupełnie nie znałam. Nie znałam też zbytnio miasta. Z piętnastominutowym opóźnieniem, dotarłam, sądząc, że zaczęli beze mnie! Ale nic z tych rzeczy. Sympatyczny głos z słuchawki ucieleśnił się w postaci kierowniczki castingu i wkrótce wiedziałam co i jak: podpisać długą umowę, że między innymi nie będę zamieszczać zdjęć z planu filmowego w Internecie i takie tam.  
Zdjęcia…. Nie planowałam robienia sobie fotek, ale okazało się szybko, że robili je sobie niemal wszyscy! Wiadomo: sytuacja niecodzienna, jednak gdy przysiadłam na murku i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowom, szybko dowiedziałam się, że otaczają mnie właściwie stali bywalcy tego typu eventów! Niektórzy jeżdżą na plany zdjęciowe kilka razy w miesiącu…. Gdy przyjrzałam się tym twarzom, nabrałam przekonania, że co najmniej kilka tych osób rzeczywiście widziałam w kilku reklamach telewizyjnych.

– Miały być ciemne kolory, a wszyscy na czarno, nie kręcimy scen pogrzebu! – kierowniczka stała ubawiona, a gdy dotarła stylistka, niemal każdemu coś dodawała: Ty weźmiesz jasną koszulę. Pan nie ma jakiegoś swetra? Nie szkodzi, proszę wziąć ten jasny pasek, przełamie tę czerń. Pani jest dobrze ubrana – zwróciła się do mnie, a ja oczekiwałam. Kiedy to wszystko się zacznie?

Odkąd przybyłam, kręciła się tam cała ekipa; oświetleniowcy, montażyści, cateringowcy, operatorzy kamer, z czasem dołączyła stylistka, makijażystka, w końcu reżyser planu.
Po mniej więcej godzinie może półtorej, zostaliśmy zaproszeni na miejsce akcji;  eleganckiej, kameralnej acz przestronnej restauracji w gustownym stylu retro.
Na miejsce trzeba było przedrzeć się przez białe parasolki – wszędzie zresztą coś wisiało, a metry kabli rozciągały się po podłodze. Po chwili zjawił się reżyser tego całego przedsięwzięcia i zaczął rozdzielać role. Najważniejszym hasłem było słowo

 

Akcja!

 

Po nim następował ruch  to znaczy każda z tych mniej więcej dwudziestu osób na planie miała robić dokładnie to, co zostało jej powierzone. Ja miałam za zadanie gawędzić sobie miło, z dwójką młodych ludzi, oczywiście dzierżąc w ręku butelkę reklamowanego trunku, a następnie pożegnać się z nimi i przejść w kierunku bocznego baru, wymijając po drodze chłopaka niosącego piwo.
W tym samym czasie inna dziewczyna czytała zawzięcie wiadomości na telefonie, czekając na swoją koleżankę, dwóch kumpli niewidzianych po latach, w końcu spotkało się i wzniosło toast, a jeszcze inna młoda kobieta dołączyła do grupy swoich przyjaciół i razem, w  ten chłodny,  jesienny wieczór zrobili sobie piwny chill out.  
Wygląda na długi i skomplikowany scenariusz? Otóż wszystkie losy bohaterów reklamy miały podziać się w przeciągu zaledwie chwili! Nie wiem, czy więcej niż 4 sekund. Na hasło  Akcja! Naprawdę każdy, czujny jak ważka, natychmiast zabierał się do roboty. I tak kilkanaście…a może kilkadzieści razy?

Cięcie

 

Przerwa. Na darmową kawę, kanapkę albo wzięcie oddechu. Następna scena była już inna – miałam za zadanie śmiać się, beztrosko rozmawiając; jednego znajomego powitać, innego pożegnać, rzecz jasna, podobnie jak wszyscy w tym klubie, trzymając butelkę piwa…. którego nawet nigdy nie spróbowałam!  Oczywiście, mogłam to zrobić, nie było problemu, ale zastanawialiśmy się na szybko, od kiedy one już są na planie zdjęciowym, czy ktoś inny miał „moją” butelkę? Nie ryzykowałam – reklamowane przeze mnie piwo kupiłam kilka tygodni później i wtedy też po raz pierwszy spróbowałam. Dobre!

Kręciliśmy, robiliśmy przerwy, znów kręciliśmy – te same sceny niezliczoną ilość razy. Po występie w Ani z Zielonego Wzgórza zdążyłam zapomnieć, jak męczące mogą być wielkie reflektory i bycie na nogach przez wiele godzin. No i trudno sobie wyobrazić, jak ciążąca może być butelka  piwa….trzymana wiele godzin ;- )
Ale nie ma co narzekać! Udział w reklamie to fajna zabawa! Ciekawe doświadczenie, czasem masz szansę grać z kimś znanym, albo dowiedzieć się czegoś ciekawego – ja w ramach tych beztroskich pogaduszek przy piwie dowiedziałam się, że Sosnowiec nie należy do Śląska, a do Zagłębia. No bo o czymś w klubie trzeba rozmawiać! Jak sądzicie, o czym rozmawiają ze sobą statyści w tych wszystkich pogaduszkowych scenach, których nie słychać? Ano na przykład o topografii Polski.

Gdy na planie każdy już wiedział co i jak, atmosfera zrobiła się iście klubowa, nikt specjalnie się nie spinał, komentując, że „I tak zostaniemy rozmytym tłem”. Kojarzycie reklamy? Jest główny bohater, który coś mówi bądź nie, w każdym razie jest wyraźny, a reszta to rozmyte tło. U nas główną bohaterką była W. – jeśli będziecie uważnie przyglądać się jesiennym reklamom piwa, ujrzycie szatynkę w bordowej czapce – to ona, gwiazda planu! Ona piła brudzia z nowopoznanym chłopakiem w barze, jej piwo było w kuflu i o piękną piankę na tym piwie zadbała ekipa.  Co takiego wyjątkowego miała w sobie, żeby zagrać główną rolę

 

w  reklamie

 

zapytacie? Otóż po prostu uznano, że pasuje do tego filmu! Bo w reklamie może zagrać każdy. Każdy, kto czyta ten tekst.  Na pewno oglądacie reklamy – przyjrzyjcie się, jakie osoby w nich grają. Każde! Dla każdego jest rola! Jak jej szukać?
Najlepiej śledzić castingi w Internecie. Nawet wpisując to hasło w google „casting  do reklamy” natraficie na co najmniej kilka. Możecie zobaczyć też szczegółowe wytyczne: „Poszukujemy osób w wieku 20-70 do roli statysty w filmie o drugiej wojnie światowej. Wymagane naturalne kolory włosów” albo „Poszukujemy statysty , który potrafi robić salta”. Tak, jeśli posiadacie jakieś nadzwyczajne umiejętności na przykład taneczne (poszukiwane chyba najczęściej) albo macie nad wyraz charakterystyczny wygląd, nie wahajcie się – warto wysłać swoje zgłoszenie ze zdjęciem – ono zostanie w agencji castingowej i kto wie? Może zagracie w reklamie rolę swojego życia, zarabiając swój

 

Pierwszy milion

 

 

Jesteście ciekawi, ile można zarobić na statystowaniu? Ja zarobiłam 100 zł – wypłacone od razu zaraz po zdjęciach. Ale zarobki za udział w reklamie nie mają maximum! Wystarczy, że odezwiecie się słowem i już stawka może podskoczyć o kilkadziesiąt tysięcy. Nie pomyliłam się – poznałam człowieka, który wypowiedział w reklamie 4 słowa i zarobił 35 tysięcy zł.  Może to nie Hollywood, ale słowa od pucybuta do milionera spełniają się w reklamie! Jednego dnia jesteś „rozmytym” statystą, drugiego dostajesz złoty strzał i masz na wymarzoną podróż!
Po skończonych zdjęciach odebrałam moją stówkę. A mówili, że pierwszą trzeba ukraść :- )

 

Moja reklama

 

Ma się ukazać na jesieni. Teraz. Widziałam ją – sceny, które zajęły nam 5 godzin są skondensowane do dosłownie 2-sekundowego ujęcia. Mnie tam nie widać, ale sądzę, że pojawi się jeszcze kilka wersji tej reklamy – może będę rozmytą masą gdzieś w tle, a może mignie Wam z ekranu jasny dred? A może to ja kogoś z Was widziałam już na wielkim ekranie? :- ) Czy macie za sobą tego typu doświadczenie?