– Wybierzmy się w końcu do Anglii! – zawołałam do męża próbującego rozplanować urlop, głosem pełnym determinacji, która narodziła się w moim umyśle dwie minuty wcześniej. To, co jest fantastyczne w moim mężu to między innymi to, że nigdy mu nie trzeba powtarzać dwa razy, jeśli chodzi o szalone pomysły i spontany. Podchwyci właściwie każdy.
– Okej Anglia…. Tylko gdzie?
Ponieważ to zawsze ja wymyślam nasze wakacje, wyjazdy i inne spendy, tym razem zostawiłam wybór jemu – jako że to w końcu on chciał jakoś wykorzystać swoje dni urlopu. No i wybrał. Colchester. Jako przyczynę podał, że jeździł palcem po mapie i stwierdził, że Colchester brzmi ciekawie. Nie mylił się.
Po drodze dowiedzieliśmy się, że Colchester jest najstarszym, zanotowanym miastem w Anglii, założonym przez Rzymian, co wprawiło mnie w jeszcze bardziej magiczny nastrój. Bo pisałam już, że Anglia jest dla mnie najbardziej magicznym, romantycznym i najpiękniejszym miejscem na Ziemi?:- ) Moich wyobrażeń i odczucia nie zawiodła rzeczywistość- wręcz przeciwnie! 50 minut jazdy autobusem z Londynu-Stansted i wiesz to wszystko :-)
Colchester to połączenie dwóch dominujących stylów architektonicznych: wiktoriańskiego (głównie charakterystyczne okna) i Tudorów
Zatrzymaliśmy się w jednym z takich “Tudorowskich” hoteli, w którym korytarze przypominały raczej przejścia w pociągu, a schody romantycznie skrzypiały. Ale co tam hotel! Chodźmy na miasto!
Gdy w końcu zajarzyliśmy, że aby dostać się do cywilizacji trzeba iść w dół nie w górę….. ta przechadzka trwała w nieskończoność! Tyle ciekawych rzeczy po drodze! Spójrzcie na rząd tych małych domków; większość z nich ma tabliczki ze średniowiecza. Podobno ludzie żyjący w Wiekach Średnich byli o wiele niżsi, co też widać po budownictwie :- ) Co pokochałam? Nierówne mury, kołatki na drzwiach zamiast dzwonków, kolory i “wrzutki” na listy :- )
Dalej było tylko piękniej: duch czasu wkomponowany w teraźniejszość. Jedno z drugim sobie nie przeszkadza :-)
Nawet nowe budownictwo jest w starym stylu dzięki czemu wszystko do siebie pasuje. W magiczny sposób :-)
Zdjęcia i tak nie oddały uroku tych wszystkich uliczek, domków tu i ówdzie przytulonych bluszczem, zupełnych detali, które “robią klimat Anglii”.
Punktem charakterystycznym Colchester jest zamek, wybudowany na ruinach świątyni rzymskiej. W środku jest całkiem interaktywne muzeum – to znaczy, że to co u nas odgrodzone czerwonym sznurem z napisem “Nie dotykać” tam ma tabliczkę “Dotknij mnie” – bo jak wiadomo, a Anglii wszystko jest na odwrót :- )
W Colchester na każdym kroku spotyka się historię i zdaje się mieć ona wpływ na wszystko dookoła; mieszkańcy Colchester są dumni ze swojego miasta i tworzą w nim małą społeczność, a ta z kolei, wspaniałą atmosferę ciepła i serdeczności.
Tu spotkanie historii z dniem obecnym: kwesta w Kościele Świętej Trójcy – najstarszym budynku w Colchester (wieżę zbudowano ok.1050 roku, resztę ok.1350) – w środku bazarek, a przed kościołem stoliki- można usiąść, zamówić kawę tfuuu: herbatę i popatrzeć na nagrobek ;- ) (Najprawdopodobniej Williama Gilberta, lekarza królowej Elżbiety I):
W Colchester było tak: do jakiej knajpki by sie nie weszło, wchodziło się w magiczny świat :-) Począwszy od wystroju, po samą atmosferę tworzoną przez obsługę i innych gości. Zdjęciami nie sposób tego oddać, toteż skupię się na innych, bardziej wizualnych aspektach :- )
Po lewej stronie Artcafe świeci się światełko. A w środku jest jedna z tych uroczych księgarń trącących myszką :- ) Księgarnia ma aż 3 piętra! – a na każdym z nich opisana jest historia tego miejsca. Powstało ono w 14 wieku i rzeczą kompletnie niezmienioną po dziś dzień jest….dach! Wzmocniono go tylko belkami w 17 w. (nierówny jak cholera- i w tym jego urok!)
Ale, ale…. nie wspomniałam o jednej rzeczy: byłam nad morzem!! :- ) Wsiedliśmy w pociąg (11 funtów 2 os./2 str.) i 38 minut później oglądaliśmy już te widoki w Frinton-on-sea:
Mnóstwo ludzi z psiakami! A one? Przeszczęśliwe! Bo i po plaży mogą chodzić całkiem bezkarnie- jedna z plaż jest wydzielone specjalnie dla nich :- ) Morze? Looooodooowate. Ale cudne! Co mnie zaskoczyło; piękne muszelki! Niczym z Morza Karaibskiego :-)
Wszystko zrobione dla człowieka: na jednej z takich ławeczek można usiąść i po prostu pogapić się w morze.
Frinton-on-sea to urocze, niewielkie miasteczko, którego głównymi rezydentami są seniorzy. Jest główna, dość długa ulica wokół której toczy się życie, na której spotykają się sąsiedzi, znajomi i rodzina z pobliskich małych, kameralnych osiedli :- )
Ulica wygląda na pustą, gdy robiłam zdjęcie, a tymczasem drzwi sklepów nie zamykały się; stale ktoś wchodził, wychodził, pozdrawiał się. Zaraz po lewej, obok tego dużego loda siedziały dwie starsze panie, pijąc kawę; obydwie miały na kolanach po jednym psie :- )
To jedna z tych rzeczy, która czyni Anglię tak mistyczną – stare cmentarze z nagrobkami pamiętającymi to Stuartów, a niekiedy Tudorów :- )
Wróćmy do Colchester. Czy wspominałam, co jest wokół zamku? Otóż za zamkiem roztacza się ogromny park z wieloma atrakcjami :-) To stawem pełnym kaczek, które wcale się nie boją fotografów- wręcz przeciwnie. To znowuż… obłędnie pięknymi wiewiórami :-)
To widok z małej, rodzinnej knajpki, w której jadaliśmy to i owo ;- ) małe stoliczki, małe krzesła i duże okno witrynowe, przez które mogłam się gapić godzinami….na życie toczące się na ulicy :-)
Wydawało mi się, że jedziemy do miasteczka, które przejdziemy w ciągu jednego dnia , a potem a) będziemy się nudzić b) ale i tak będzie fajnie, bo to będzie Anglia :-)
Jakże się myliłam! Na przykład do zamku, choć w centrum i obchodziliśmy go wiele razy, “mieliśmy czas” dotrzeć dopiero dzień przed wyjazdem (czyli 3.dnia) – Colchester może i jest małym miasteczkiem, ale ile oferuje w tych wszystkich uliczkach, zakamarkach! Pamiętacie sklep ze słodyczami z “Harry’ego Pottera”? To ja tak właśnie czułam się w Colchester – wyszłam ze sklepu bardzo zadowolona ale i tak ze świadomością, że nie spróbowałam jeszcze wszystkiego :- )