I po ślubie! Witaj nowa rodzinko!

Tak, wiem, trąci sarkazmem już od samego tytułu. I nie mogę zaprzeczyć, że przypadkiem!

 

O pierwszym, najtrudniejszym roku po ślubie już pisałam w sposób dość rozbudowany. Pisałam głównie o tej najwspanialszej osobie, najważniejszej – a przynajmniej tak się jej wydaje- o świeżo upieczonej żonie :- ) Dzisiaj za to będzie o nowej rodzinie. Twojej nowej rodzinie, jeśli decydujesz się połączyć swój los z drugim człowiekiem.

 

 

„Tylko ty i ja najmniejsze państwo świata…”

 



Tak jest do ślubu. Gruchacie sobie jak dwa gołąbki, tworzycie wspólną rzeczywistość we dwoje, skupiacie się na waszych i tylko waszych potrzebach i zachciankach. Od czasu do czasu rodzina jednej lub drugiej strony (gdy sytuacja jest tak poważna, że mówi się o ślubie) zaprosi was na obiad, ale czy to nie fajne?! Przynajmniej samemu nie trzeba gotować, a potem zmywać garów!
Po ślubie niejednokrotnie każdy kotlet na stole teściowej staje ością w gardle. Bo ona jest teraz częścią Twojej rodziny. Niby matka, ale czujesz, że nie możesz jej tak zignorować lub odezwać się do niej jak do własnej rodzicielki.

 

 

Żona to nie rodzina!

 

 

Zaraz, zaraz! „Matkę ma się tylko jedną!”, „Teściowa to nie rodzina!” Idąc tym tropem, niektórzy zapędzają się mówiąc, że żona to nie rodzina. Cóż ja na to…. Nie trzeba nawet sięgać do Księgi Rodzaju, by tę prostą kwestię  przyjąć do wiadomości. Słyszy się to już w Urzędzie Stanu Cywilnego, że dwoje ludzi przeciwnej płci (przynajmniej w Polsce) stanowi najmniejszą komórkę społeczną, czyli nową rodzinę. Ta dwójka – o ile będzie posiadać potomstwo – zapoczątkuje nową rodzinę; z dziećmi, a potem dołączą synowe, zięciowie i wnuki. No jakoś to się musiało zacząć.

 

No to tak: poślubiając daną osobę, warto przełknąć prosty fakt: stajesz się częścią nowej rodziny w sposób dwojaki:  tworzysz swoją, ale i będziesz widnieć na drzewie genealogicznym rodziny współmałżonka. Poślubiasz również jego/jej rodzinę, nawet jeśli jeszcze wydaje Ci się, że jest inaczej. To wspólnie kiedyś zdecydujecie o opiece nad rodzicami. Trudno powiedzieć mężowi: To Twoja matka, rób jak uważasz. 

Nie jest już obojętnym fakt, że odmawiasz udziału w rodzinnych uroczystościach (zerknij jednak tutaj) . To, co przed ślubem było traktowane z przymrużeniem oka i wyrazem indywidualności, po ślubie może być potraktowane jako afront.

 

W Twoim życiu pojawią się nowi ludzie: nie tylko teściowie, ale i rodzeństwo współmałżonka, kuzynostwo, ciotki, wujki, dziadkowie oraz zwierzęta domowe. Uśmiechasz się przy ostatniej wzmiance? :- )

Kiedy zamieszkałam z rodziną męża, w domu był duży pies. Kocham zwierzaki, naturalnym było dla mnie, że się polubimy z miejsca! Przy pierwszej wizycie Misiek podał mi łapę i aprobował głaskanie, został „kupiony” – w obecności swoich pańciów.
Aż nadszedł ten pierwszy dzień, kiedy zostaliśmy z Miśkiem sami w domu.  Niby nie rzucił się na mnie z zębami, niby wszystko było okej, ale zdecydowanie CZUWAŁ. Zachowywał się inaczej niż w towarzystwie swoich domowników; badał moje zamiary, patrzył, czy nie naruszę jego autonomii np. przeganiając go z kanapy. Po kilku dniach przywykł.

Tak jest i z ludźmi :- ) Wszyscy będziecie potrzebować czasu. Bo są sprawy, których nie da się załatwić z listą wytycznych w ręku. Jeśli masz do czynienia z żywymi istotami, one wymagają innych środków, niż w przypadku przedmiotów; wszyscy potrzebujemy akceptacji, poczucia bezpieczeństwa, zrozumienia. I tak się składa, że często wszyscy na to cicho czekamy….zamiast zrobić pierwszy krok.

 

 

Trudna sztuka budowania relacji

 

 

Początkowo chcesz pokazać w nowej rodzinie samą siebie(tak, piszę to do kobiet nie do mężczyzn!) ; czyli dać – najpierw delikatnie, ale stanowczo – do zrozumienia, czego mogą się po Tobie spodziewać, a czego w żadnym wypadku nie. Dajesz się poznać.

Są różne typy kobiet; niektóre bardzo spolegliwe, godzą się na wszystko, a potem marzą o spokojnie zjedzonym w domu kotlecie i stercie garów do mycia, niż o tym u teściowej, co to kością w gardle staje :- ) Niektóre machną ręką, dostosują się i też jest dobrze. Inne z kolei wchodzą z impetem do nowej rodziny, od razu stawiając jasne granice – a przy okazji i czasem….mury.
Ja tam byłam gdzieś po środku, ale bardziej tym ostatnim typem. Bo nie ma nic  lepszego i gorszego zarazem, niż człowiek, który ma silne poczucie indywidualności.  Dodaj do tego jeszcze kilka „demonów” z przeszłości.  Tu wiele zależy na jaką rodzinę trafi (TĘ można wybrać :- ) )

 

 

Małe dzieci w rodzinie – grrrrr…..

 

 

Nie przepadałam za dziećmi odkąd pamiętam. I nie musiałam ich nigdy znosić: żadnego młodszego rodzeństwa, które zabierałoby uwagę mamy, żadnych dzieci aż do…. tego sądnego dnia, gdy dołączyłam do rodziny męża. O zgrozo na tapecie była 2-letnia dziewczynka mieszkająca w tym samym domu! :- /  ……
Dużo wody musiało upłynąć, zanim zaakceptowałam imprezy  rodzinne zdominowane przez dziecię. Ale dałam jej szansę. Oczywiście nie żeby mnie obłaskawiła, dzieciom to akurat zwisa. Dzisiaj ten mały potwór ma 7 lat, 1,5-roczną siostrę i  ostatnio powiedziała mi: Z nikim nie lubię się tak bardzo bawić, jak z tobą ciociu i cały tydzień czekam na weekend kiedy cię zobaczę!   No kto by nie wymiękł?!

 

 

 

Sens relacji

 

 

Umówmy się: z nie każdym człowiekiem w nowej rodzinie się zaprzyjaźnisz. W większości chodzi po prostu o poprawne relacje. Czy o budowanie wspólnoty? Tego słowa nawet nie używam. W dzisiejszych czasach to zupełny przeżytek! Dzisiaj „każdy sobie…”. Nie ma też starszyzny, do której człowiek mógłby zwrócić się o radę. Zatem: ustalmy, że nie budujemy żadnej wspólnoty z nikim. I przyznam…. Że nawet szkoda. Że wbrew pozorom sprawy stały się przez to bardziej skomplikowane, a nie łatwiejsze. Bo budowanie wspólnoty j odbywało się przez wspólną pracę, pomoc, wymianę dóbr – to naprawdę prosty sposób, a zarazem głęboki.
Ale o czym ja tu gadam! Jak można z teściami pod jednym dachem?!  :- )

 

 

Mieszkamy osobno i jest super!

 

 

Widzicie nową rodzinę (teściów, szwagrów itede) raz na jakiś czas; jedni częściej, inni rzadziej. Może to są tylko największe święta w roku, może każdy weekend? I nawet, gdy są to tylko dwa razy w roku, wiele kobiet musi wziąć coś w stylu prozaca  ;- )

 

To, co teraz napiszę będzie szokujące, ale nie ma sensu tego ukrywać: cieszę się, że mieszkam pod jednym dachem z teściami. No, mieszkamy właściwie jak w bloku: oni na dole, my na górze. Jeśli ktoś do kogoś nie pokwapi się po schodach, to możemy nie widzieć się tygodniami. Ale ja wcale tego nie chcę! Cieszę się, że są,  więc nawet jakbyśmy wygrali w toto-lotka, nadal prawdopodobnie mieszkalibyśmy razem.

Rodzice/teściowie w jakiś dziwny sposób tworzą ducha tej rodziny, zwłaszcza…. teść.  Nie chcę, żeby kiedykolwiek odeszli. Gdy ta smutna prawda do mnie pewnego dnia dotarła – że kiedyś tak się stanie – wszystko przestało mieć znaczenie. Wtedy uznałam natychmiast, że mogę do końca życia jadać z nimi niedzielne obiady punkt dwunasta i za każdym razem powtarzać, że południe to chora pora na dwudaniowy obiad.  I wysiadywać przynajmniej do 22ej na rodzinnych imprezach, słuchając od 5 lat tych samych historii.
To właśnie zrobili ze mną – człowiekiem kompletnie nierodzinnym i wywrotowym ci ludzie.

 

Jeśli masz jakieś obiekcje, spróbuj ze swoją nową rodziną. Bo może Ci to życie minąć niezauważenie, z dystansu, a później nagle i nie wiadomo dlaczego, odczujesz jakiś dławiący żal. Jakby coś dobrego się nie wydarzyło, a mogło. I że miałaś na to wpływ.
Lepiej spróbować dać coś siebie, niż stale się bać, nazywając to zdrowym dystansem.

 

Jak „weszliście” do nowej rodziny? Lub: jaki macie plan w związku z tym? :- ) Jestem w ogóle bardzo ciekawa opinii mężczyzn!!