Kościół dla dorosłych

 

Msza w kościele. Być może I Komunia Święta, albo ślub – nie pamiętam. Siedzę z samego tyłu, by nie rzucać się w oczy, bo cały czas próbuję się kontrolować. Powstrzymuję swoje odruchy rozsiewania wszystkim uśmiechu, witania się przez podanie ręki lub nawet zwykłym „Dzień dobry”, a potem powstrzymuję się, by nie śpiewać pieśni zbyt entuzjastycznie i Bóg broń – nie podnosić rąk w geście uwielbienia – w grudniu podczas koncertu pastorałkowego byłam chyba najżywiej reagującą osobą w kościele, choć paradoksalnie, do kościoła katolickiego nie należę.
Na szczęście do zdejmowania odzienia wierzchniego mi nie śpieszno – w  kamiennych murach jest chłodno; przyjemnie latem, mniej przyjemnie zimą. A bywałam tam wiele, wiele razy o każdej porze roku. Aż przestałam.

 

Już po. Trzy kwadranse minęły.  I tym razem ksiądz mnie niczym nie zaskoczył; zrobił, co miał zrobić, powiedział, co miał powiedzieć, odwrócił się na pięcie, zarzucił kapą i opuścił przybytek w atmosferze tajemniczości. Parafianie, nie patrząc jeden na drugiego, po prostu zaczęli opuszczać budynek, jak salę kinową po skończonym seansie filmowym.
W drodze do domu zastanawiam się, co tam otrzymali. Jak to, co tam usłyszeli, wpłynęło na nich. Czy coś przeżyli? Czy przeżywają coś od tych wszystkich lat, przez które niedziela w niedzielę zjawiają się na mszy?

 

 

 

Duchowni się dziwią, że kościoły pustoszeją

 

 

 

A ja się pytam: a co miałoby ich tam zatrzymać? Co w tych kościołach ludzie otrzymują? Ja widzę tam tylko zombie, które wykonują odwieczny rytuał; tych przed i za ołtarzem.
Niech ci za ołtarzem nie dziwią się, że wielu ludzi przestaje do kościoła…chodzić.
„Chodzić”- to też ciekawe słowo! Wyobraźmy sobie jak wyglądałoby dzisiaj chrześcijaństwo, gdyby apostołowie i uczniowie Chrystusa po prostu zajęli się coniedzielnym chodzeniem do kościoła. A potem z niego wychodzili i zajmowali się swoim codziennym życiem, które niekoniecznie odzwierciedlałoby nauki Jezusa.

Uczniowie chodzili, a raczej nogi sobie schadzali po świecie, by dotrzeć do każdego człowieka i ogłosić mu Dobrą Nowinę, by czynić kolejnych ludzi uczniami. Myślicie, że narażali swoje życie, docierając do kolejnych krajów po to, by uczynić innych “chodzącymi do kościoła” i wysiadującymi ławki?
Raczej nie. Powiem więcej: przeznaczeniem każdego, kto jest narodzony z ducha, jest stać się kościołem, a nie tylko do niego chodzić.

 

 

 

Jaki jest problem z kościołem?

 

 

Pisząc ten tekst, jestem po lekturze kilku artykułów najnowszego numeru miesięcznika W drodze.  Jest to pismo stworzone przez dominikanów. Czytuję je od czasu do czasu i bardzo cenię, podobnie jak słucham refleksji na kanale Opactwa Benedyktynów W Tyńcu. Podobnie kanał franciszkanów bEZ sLOGANU oraz dominikański Chlebak.
Wszystko zaczęło się co prawda od o. Adama Szustaka, a to z kolei, od mojej ciekawości świata i co za tym idzie, naturalnego opuszczenia mojej protestanckiej bańki.
I gdy nasycam się bogactwem powyższych „dóbr” myślę sobie, że coniedzielna msza w kościele to wersja demo.
To jakbym oglądała tylko trailer dobrego filmu, nigdy nie oglądając całości, nie przeżywając go, niczego nie wynosząc.

Aktor Tomasz Karolak ogłosił ostatnio, że jednak jest protestantem. Cytat:

 

Karolak zdecydował, że Kościół katolicki, z jego złożonością i strukturą hierarchiczną, nie jest dla niego odpowiedni. Zamiast tego skłonił się ku protestantyzmowi, który przekonał go swoją prostotą oraz bezpośredniością kontaktu z Bogiem. Aktor zwrócił uwagę, że to właśnie brak ingerencji duchownych, co jest charakterystyczne dla protestantyzmu, odpowiada mu najbardziej. (…)Chociaż przez lata funkcjonował w ramach Kościoła katolickiego, odkrył, że nie spełnia on jego wewnętrznych potrzeb.[1]

 

 

I ja się wcale nie dziwię! Chrześcijanin powinien się rozwijać duchowo, mieć wielką przestrzeń i swobodę w przebywaniu z Bogiem. Fakt, nie potrzebuje donikąd chodzić, należeć, ale polecam – w społeczności można ćwiczyć się w miłości do bliźniego, można się uczyć służby – a tym jest bycie naśladowcą Jezusa.
I tak, zaakceptowałam fakt, którego nie rozumiałam kiedyś – że chrześcijaństwo w Polsce to kwestia kulturowa, a niekoniecznie duchowa. Wielu ludzi mówi „Jestem chrześcijaninem” bo ma na myśli, że zostali ochrzczeni w kościele katolickim i to wystarczy. A duchowni ich nie odwodzą od tej myśli najczęściej przez całe życie. Za to karmią ich resztkami spod stołu. Wybaczcie za porównanie.

Ilekroć słuchamy z mężem któregoś z zakonników – a prawią najczęściej naprawdę mądrze – wykrzykujemy: Dlaczego tego nie mówi się w kościele?! TAK właśnie powinno wyglądać nauczanie w niedzielę!

 

 

Ileż ja się razy zastanawiałam, co może zrobić taki katolik, który chce czegoś więcej? Więcej niż wersję demo? Nie wiem. Powiedzcie mi ci, którzy wiecie. Z moich obserwacji wynika, że cała aktywność „kościelna” sprowadza się ewentualnie do mycia kościoła i przystrajania ulic na Boże Ciało. Robią to albo osoby starsze i od lat związane z parafią, albo matki dzieci komunijnych.

Jakże się ucieszyłam dzisiaj, czytając artykuł w nowej „W drodze”! Wiecie czemu? Bo ktoś zauważył to samo co ja. Dominikanka, Benedykta Karolina Baumann. Cytuję:

 

 

Przy tej okazji chcę zwrócić uwagę na lukę we wspólnocie Kościoła, także u dominikanów: duszpasterstwo dorosłych. Ciągle moim zdaniem brakuje grup przeznaczonych dla osób, które już dawno skończyły szkoły i studia i zaczęły samodzielne życie: singli i małżonków. Czy osoby po dwudziestym piątym roku życia muszą być w Kościele skazane na anonimowość, ewentualnie uczestnictwo w tradycyjnych grupach parafialnych, gdzie nie każdy się odnajduje?[2]

 

 

Czyli jednak jest luka w systemie? Powiem tak: wkrótce młodych ludzi w Polsce będą masowo przejmować kościoły protestanckie. I ja się oczywiście z tego cieszę, co tu dużo ukrywać! A jednak czegoś mi żal. Może tego ogromnego potencjału, który ma kościół katolicki, choćby w postaci latami utrzymywanego autorytetu, nieugiętości w przekonaniach, którą mimo wszystko cenię i co tu mówić, pewnej swojskości; kościół katolicki jest Polakom znany, jest oswojony.
Póki co, podpowiem: można od protestantów czerpać. Przykład?

 

 

Kościele, weź przykład!

 

 

 

Obok mnie leży całkiem elegancka książeczka kościoła zielonoświątkowego. Nosi tytuł „Mój następny krok”. A w nim jedne z pierwszych słów: „Poszukujesz miejsca powołania i służby? To z kolei właściwy objaw – jesteś zdrowym chrześcijaninem!” – dalej są wypisane wszystkie służby, w które można się w kościele zaangażować. Są to między innymi: prowadzenie grup domowych, duszpasterstwo dzieci, młodzieży, kobiet, mężczyzn, seniorów, chorych, spotkania dla rodziców nastolatków, grupa skautingowa, poradnictwo przedmałżeńskie i małżeńskie, grupy wsparcia dla wychodzących z nałogów, służba ewangelizacyjna trafiająca na ulicach do młodego pokolenia za pomocą szeroko pojmowanego artyzmu, misja więzienna, działania misyjne  na Ukrainie, służba modlitwy, służba w zakładzie psychiatrycznym, służba multimedialna, kawiarnia, biblioteka, księgarnia, służba porządkowo-parkingowa, recepcja, duszpasterstwo muzyczne, służba medyczna (podczas nabożeństwa zawsze jest obecna osoba po przeszkoleniu medycznym). Mają też misję w Ugandzie i chrześcijański klub motocyklowy.
Czy to wszystko jest w stanie ogarnąć jedna osoba? Nie. I w tym tkwi szkopuł. Przechodzimy dalej:

 

 

 

Ksiądz wielozadaniowy

 

 

 

Gdy ostatnio odwiedziłam babcię, dowiedziałam się, że wcześniej był u niej z wizytą ksiądz. Ponoć można zamówić sobie go za pomocą smsa i on przyjdzie – w trzecią sobotę miesiąca. Posiedzi z dziesięć minut – mówi babcia – ale śpieszy się, bo ma jeszcze dużo osób do odwiedzenia.

Pomyślałam sobie, że źle to urządzili w kościele katolickim. Zamiast czekać na jednego „wybrańca” który pojawi się i zniknie, a ponadto ma wiele innych zadań, duchowni powinni iść za podstawową radą Chrystusa

 

Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.[3]

 

Tymczasem wygląda to tak, że duchowni zagarniają dla siebie całą służbę; nikogo w nią nie chcą angażować, chyba że chodzi o wymianę kwiatów w kościele!

Z czego to wynika? Zaryzykuję stwierdzenie, że stawiając się w roli niekwestionowanego autorytetu, okazują zarówno pychę jak i brak zaufania do parafian.
A może po prostu należałoby zacząć pracę u podstaw i realnie głosić im żywego Chrystusa, bywającego wśród ludzi i przełamującego niejedno społeczne tabu? Tworzącego z zaufaniem do człowieka wspólnotę? Chrystusa, który znajduje czas i przestrzeń na intymną rozmowę z pojedynczym człowiekiem? Który zna ludzi po imieniu a oni mogą w Jego towarzystwie być sobą, mimo, że to spotkanie ich zmienia na zawsze?

 

 

Ksiądz ma w Polsce taki autorytet, że gdy powie w niedzielę na mszy coś niestandardowego, coś od siebie, ludzie rozpamiętują to miesiącami, a duchowny otrzymuje „odznakę” super księdza.
To jest taki potencjał!

W kościele ewangelicko-augsburskim jest taki zwyczaj – w każdym jednym – że ksiądz po zakończonym nabożeństwie wychodzi przed kościół i żegna się z wiernymi, każdemu podając rękę.
Gdyby takie coś wprowadził ksiądz katolicki, parafianie by go uwielbiali!

Dla mnie takie zachowania są normalne; „mój” pastor jest zawsze dostępny, mogę wysłać mu smsa, zadzwonić, wyjść z nim w góry, spotkać się w jego biurze tuż po nabożeństwie i pogadać o czymkolwiek. On podchodzi do ludzi zupełnie naturalnie – i ze wzajemnością.
Po nabożeństwie wiele osób zostaje w zborowej kawiarni i nawiązuje relacje. Razem wyjeżdżamy na wycieczki górskie i zapraszamy się do domów. Nasz pastor (w jednym zborze mamy ich właściwie już trzech + jednego na emeryturze) nie jest tak „potężną” postacią jak katolicki ksiądz, ale ma coś, co chyba wszyscy od niego odbieramy: miłość.
Tę miłość czuć w zwykłym, codziennym obejściu, w budującej rozmowie, w wielkiej cierpliwości i mądrości, którą okazuje każdemu, kto potrzebuje jakiejkolwiek formy pomocy.

Żywy kościół Chrystusa zatem widzę, jako wielki, żyjący organizm – coś na kształt ula. Nie dość, że jest tam miejsce dla każdego, to jeszcze każdy widzi w tym miejscu sens.

Kościele (katolicki), przestań piastować grupę wiecznych przedszkolaków, a zacznij tworzyć uczniów!

Polecałabym też, by zmienić nazwę z „księdza” (pochodne od : książę) na „pastora” – bo tym ma być ten, mający stado – przewodnikiem owiec znających Jego głos, nie stada baranów.

Każdy kościół, w którym na pierwszym miejscu jest Chrystus i który miłość Chrystusową wyżywa w praktyce, wygra. A my razem z nim. A razem z nami świat.

 

Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.[4]

 

Co sądzicie? Cokolwiek to jest, zawsze możecie postawić mi kawę. O tutaj!

 

 

[1] https://www.rmf.fm/rozrywka/plotki/news,71423,tomasz-karolak-zmienil-wyznanie-aktor-odszedl-od-kosciola-katolickiego.html

[2] Miesięcznik W drodze 10/2024 (614) (Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Sp. z o.o.)

[3] Mt 28,19

[4] Jan 13,35