Walden – książka do wyciszenia

„Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawiać czoło wyłącznie najbardziej ważkim kwestiom, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie nauczyć życie, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem.”
(Walden, czyli życie w lesie – Henry D. Thoreau)

 

 

Jak powiedział, tak zrobił. W lipcu 1845 roku, zaledwie rok po tym, jak na nowo wybudowane tory w Concord (USA, Massachussetts), wjeżdża kolej, pisarz, poeta i intelektualista Henry D. Thoreau, przenosi się do lasu, nad jezioro Walden. Tam buduje dom na styl pionierski – czyli bardzo prosty, funkcjonalny – i tam zaczyna obcować z przyrodą dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wszystkie swoje obserwacje skrupulatnie spisuje – posłużą one później licznym badaczom, naukowcom. Thoreau spisuje naprawdę WSZYSTKO, włącznie z cenami zakupów spożywczych, oraz całkowitą ceną budowy domu. 
My z kolei poznamy z jego opisów okolicę jeziora, a nade wszystko głębokie przemyślenia pisarza – miał dwa lata na kontemplowanie w niezakłócanej cywilizacją ciszy i efektem tego jest przedstawiana dziś książka – „Walden, czyli życie w lesie” uznana za arcydzieło literatury amerykańskiej.

 

Thoreau w swoich przemyśleniach dotyka wielu zagadnień; prawi o książkach, o pisarstwie w ogóle, o czasie, o znaczeniu państwa (jego druga, niemniej znana książka to „O obywatelskim nieposłuszeństwie”) rodziny, pracy, pogody, a nade wszystko: prostego życia. Jak najprostszego.

Najbardziej zgodziłam się z jego poglądem dotyczącym pracy:

 

Na zakończenie studiów na Uniwersytecie Harvarda podczas uroczystości nadawania tytułów, Thoreau wygłosił przemówienie, w którym postulował, aby ludzie odwrócili narzucony przez Pismo Święte porządek i pracowali tylko jeden dzień w tygodniu, a pozostałych sześć odpoczywali.

 

Thoreau wyraża myśli tyle proste co głębokie, wartościowe, jak ta:

Bogactwo człowieka proporcjonalne jest do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować.

 

W obecnych czasach, gdy jesteśmy konsumentami, a naszym światem tym bardzo codziennym i osobistym, rządzi konsumpcja, takie myśli są bardzo odświeżające i warto się nad nimi pochylić.

 

Jako fanka świtu i wschodzącego słońca, z przyjemnością czytałam jego opisy na ten temat:

 

Ranek, ta najbardziej pamiętna pora dnia, jest godziną przebudzenia. Najmniej w nas wówczas ospałości; nawet ta cząstka, która drzemie w nas przez resztę dnia i nocy, budzi się przynajmniej na godzinę. Niewiele należy oczekiwać od dnia – czy w ogóle można nazwać go wtedy dniem? – jeśli nie budzi nas własny duch, tylko jakiś sługa mechanicznie trącający nas łokciem, jeśli nie budzi nas – zamiast syreny fabrycznej – własna świeżo zyskana siła wewnętrzna i pragnienie działania, i, przy akompaniamencie falującej niebiańskiej muzyki, odurzający zapach powietrza. Jeżeli nie wstajemy rano po to, ażeby rozpocząć życie lepsze niż poprzedniego dnia, ciemność zbiera owoce i dowodzi, że jest dobra, nie gorsza od jasności.
Wszystkie pamiętne wydarzenia dzieją się rano i w atmosferze poranka. Wedy głoszą: „Wraz z porankiem budzi się wszelka mądrość.”

 

 

Czytając przemyślenia Thoreau, raz po raz uśmiechałam się, mając w sercu wiele sympatii dla tego rebelianta „osaczonego” nowinkami technicznymi i starającą się go dogonić, cywilizacją. Przeczytajcie:

 

 

Jeśli idzie o mnie, to łatwo mógłbym się obejść bez poczty. Uważam, że niewiele przez nią przepływa ważnych informacji. Co się tyczy gazet, to jestem przekonany, że również w nich nigdy nie wyczytałem żadnych godnych zapamiętania nowin. Nowiny! O ileż ważniejsze jest znać coś, co się nigdy nie starzeje!

 

 

– czy to nie brzmi znajomo? Zamiast poczty i nowinek wstawcie po prostu Internet.
„O ileż ważniejsze jest znać coś, co się nigdy nie starzeje!” – być może to starość, a może po prostu czerpanie z mądrości innych, ale doszłam do tych samych wniosków. Z chęcią skłaniam się ku literaturze klasycznej, starszej mądrości w myśl powiedzenia: „Chcesz dowiedzieć się czegoś nowego? Przeczytaj starą książkę.” Rozumiem tutaj pisarza. Gdyby żył dzisiaj, pewnie już dawno przyjmowałby jakieś leki na uspokojenie – lub idąc tropem na przykład Dawida Okońskiego, który „rzucił wszystko i wyjechał w Beskidy” KLIK 
Sądzę, że takie życie mógłby wieść dzisiaj Henry D. Thoreau.

 

 

Tutaj na blogu staram się zwrócić uwagę na coś innego niż to, co otacza Czytelnika przez większość czas, staram się poniekąd odwrócić jego uwagę od czasu do czasu prawiąc o rzeczach ponadczasowych, budujących całego człowieka, prostszych, a Thoreau wychodzi mi naprzeciw z tym tematem.

 

Czas to jedynie strumień, w którym łowię ryby. Czerpię z niego, lecz pijąc dostrzegam piaszczyste dno. Płytka woda toczy się leniwym nurtem, wieczność jednak nie przemija. Napiłbym się czerpiąc głębiej, łowiłbym ryby w niebiosach, których dno usiano gwiazdami.

 

I na koniec:

 

Trzymaj się podszeptów własnego ducha, a cię nie zawiedzie, i w każdej godzinie roztoczy przed tobą nowe perspektywy.

 

Zanim zaczniemy „trzymać się podszeptów własnego ducha” warto by go w ogóle usłyszeć, wsłuchać się weń. Do tego, razem z Thoreau, zachęcam.

 

Podobnie zachęcam do lektury „Walden, czyli życie w lesie”. Ta książka to biblia introwertyków i miłośników nurtu „slow life” czy „uważne życie”. Wycisza umysł, naprowadza go na jeden temat naraz – można na tej lekturze ćwiczyć uważność, popływać w minionym świecie, albo tym całkiem obecnym, tylko z dala od cywilizacji, za to w środku lasu.
A dzień bez lasu… to dzień stracony, naprawdę!