„Kobiety, które nie wyszły za mąż i które nie mają dzieci, są najszczęśliwszą podgrupą społeczną w populacji.”
„Samotność po 60-tce. Kobiety cierpią, mężczyźni starają się już nie żyć”
„ Pod moim oknem przechodzą ludzie. Staram się nie patrzeć na te starsze, uśmiechnięte kobiety, które trzymają za ręce swoje wnuczki, żeby nie użalać się nad swoim losem. W moim domu słychać tylko psa i telewizor. (…)Brakuje mi miłości ludzi”. Często myślę o samotności, z którą muszę się zmierzyć.
„Wiążę się z mężczyznami, którzy nie rokują, nie chcą stabilnego związku, rzucają mi okruchy uwagi i czułości. Facet w głębokiej depresji, rozwodnik z synem, narcyz, “który zasługuje na lepszą”, ale “w międzyczasie” wspaniałomyślnie umawia się ze mną. Co ze mną jest nie tak?”
„Jeśli jesteś mężczyzną, prawdopodobnie powinieneś wziąć ślub. Jeśli jesteś kobietą, nie zawracaj sobie tym głowy!” (Paul Dolan)
Wszystkie te skrajne cytaty pochodzą z Wysokich Obcasów i trzeba je skomentować innym cytatem:
„Uwagę na to (badania) zwróciła m.in. doktor Marina Adshade z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Adshade przyznała, że jako singielka z wyboru początkowo przyjęła twierdzenia Dolana z dużym entuzjazmem i satysfakcją wynikającą z zewnętrznego potwierdzenia słuszności własnych decyzji. Kiedy jednak przeczytała o popełnionych przez autora błędach w interpretacji, zaczęła zastanawiać się nad własną reakcją oraz potencjalną szkodliwością rewolucyjnych tez, które ją wywołały.”[1]
Mówi się, że żyjemy w erze singli, że 30% kobiet nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie miało dzieci. I chociaż singiel, singielka brzmią jak określenia osoby absolutnie niezależnej, pełnej decyzyjności o własnym losie, zadowolonej z życia, nie zawsze tak jest. Z moich obserwacji wynika, że większość kobiet – singielek tak naprawdę chciałoby być w związku. Tylko im to nie wychodzi. Od lat! I należy się zastanowić, dlaczego. (I dlaczego chciałyby być w związku! To osobny temat)
Mam na to kilka przemyśleń:
Bywaliście, bywacie często na weselach? O północy jest taki moment, w którym panna młoda rzuca bukiet kwiatów lub welon i według przesądu ta dziewczyna, która go złapie, najszybciej wyjdzie za mąż.
Z opowiadań wiem, że w czasach młodości mojej mamy, zatem wczesne lata 70., panny rzucały się by złapać welon. Z opowiadań wiem.
Gdy ja zaczęłam bywać na weselach jako nastolatka, a potem dwudziestokilkulatka, trend był odwrotny: dziewczyny „wywołane” na środek, uciekały, chowając się po kątach, gdy leciał welon czy bukiet! Wstydem byłoby zabiegać o to, by go przechwycić. Zmieniła się narracja społeczna.
Najpierw pojawiły się głosy w kierunku kobiet: Nie musisz. Nie musisz być w związku, nie musisz rodzić dzieci, nie musisz być na utrzymaniu męża, nie musisz mieć męża, nie musisz mieć męża, żeby mieć dzieci, możesz wszystko …
Z czasem okazało się, że „Nie musisz” zamieniono na „Nie bądź”. A to już zmienia wszystko, to tworzy presję, a z czasem styl życia. Nowy styl życia.
Nowy styl życia ma szanse zaistnieć, gdy staje się powielany przez coraz większą ilość osób. Kto zaczął w ogóle taką narrację? Zastanówcie się, do tematu wrócimy.
Podpowiem: to ta sama grupa ludzi, która powtarza, że kobiety są znacznie lepiej wykształcone niż mężczyźni, że więcej kobiet ma dyplomy uczelni, dlatego nie chcą wiązać się z niedokształconymi, mało ambitnymi facetami.
Wykształcone kobiety
I to wszystko to jest prawda, tylko przypatrzmy się faktom:
Kobiety stanowią 58% wszystkich studentów w Polsce, podczas gdy odsetek mężczyzn wynosi niecałe 30%. Jednak gdy przypatrzymy się temu jeszcze bliżej, jest tak, jak mówi Mateusz Łakomy, ekspert od demografii:
„Pokutuje taki stereotyp, że kobiety chcą robić karierę i się edukować, a mężczyźni są oklapli i mniej ambitni. Ale wnioski z badań są inne. Nie chodzi o to, że każda kobieta chce poprzez studia zdobyć jakiś konkretny zawód, o którym marzy, albo uważa, że po tych studiach będzie zarabiać dużo pieniędzy. Częstym motywem jest to, że studia to bezpieczne wejście do dużego miasta. Mężczyźni rzadziej wykazują skłonność, żeby studiować dla studiowania i uczyć się kierunków, po których ciężko o jakiś konkretny zawód.
Czyli prywatną Wyższą Szkołę Tego i Owego kończą głównie dziewczyny?
Tak. To wynika ze statystyk. Mężczyźni bardziej cenią konkret i to, żeby zarabiać tu i teraz. Zresztą możliwości uzyskania w miarę dobrej pracy przez mężczyznę ze średnim wykształceniem są jednak lepsze niż w przypadku kobiety.”[2]
Co ma do związków wykształcenie? Ano sporo i na ten temat mówi również wyżej wspomniany Łakomy, o czym można poczytać w odnośniku. Streszczę: kobiety za wyższym wykształceniem wyjeżdżają do dużych miast, a mężczyźni, którzy o dyplom uczelni nie zabiegają, zostają w małych miejscowościach – ich drogi zatem się rozmijają.
I dalej:
Psychologia ewolucyjna mówi wręcz o hipergamii kobiet – to znaczy, że kobieta podświadomie dąży do tego, by związać się z mężczyzną „lepszym” od siebie; lepiej wykształconym, lepiej zarabiającym.
Magiczna ściana
Potraficie sobie przypomnieć swoje nastoletnie związki? Albo te wczesno dwudziestoletnie? Zimna pizza, wakacje pod namiotem, dycha w kieszeni na niewymyślne piwo i seans w kinie – ważne, że we dwoje. Niczego innego nie było trzeba do wspólnego szczęścia. On zapatrzony w nią jak w obrazek, ona zakochana po uszy, zrobiliby dla siebie wszystko. A na pewno znacznie więcej, niż kilkanaście lat później.
Uciekanie przed lecącym welonem, połykanie treści z prasy kobiecej o tym, że wszystko mogę, na wszystko mam czas, świat leży u moich stóp, motywacja do ambitnego życia i przebijania głową szklanych sufitów i niezliczone możliwości wyboru powoduje, że coraz później decydujemy się na tak zwany „poważny związek”.
I gdy już się decydujemy, to okazuje się, że mnóstwo rzeczy nam przeszkadza w drugiej osobie. Nawet jeśli są to totalne drobiazgi. I mnóstwa rzeczy wymagamy.
Przez lata niezależności, samotności, życia w pojedynkę wykształciliśmy własny styl, własne lubię –nie –lubię, własne nawyki, które z wiekiem, z czasem nabierają miana świętej krowy. A osoba, którą łaskawie zapraszamy do swojego życia, musi zdjąć buty w przedpokoju i ubrać kapcie, które jej podamy, a następie zachowywać się jak idealny gość.
Skończył się młodzieńczy spontan, elastyczność, otwartość na drugiego człowieka, ciekawość, entuzjazm.
Mając 30 lat i więcej, siedzimy naprzeciwko tego zaproszonego, drugiego człowieka z bagażem doświadczeń, zwykle tych gorzkich. I przez ten pryzmat na niego patrzymy. Przez ten pryzmat planujemy związek, na który szukamy sposobu, bo już wiemy, że miłość, prawdziwa miłość to bzdura.
W każdym razie nie mamy złudzeń co do miłości rodem z Disneya, a to oznacza, że miłość nie istnieje w ogóle. Jest tylko namiastka, na którą nie bardzo chcemy się godzić.
JA
Spotykamy się z kolejną osobą, cały czas kalkulując, analizując: co on, ona może MI dać? Jak on, ona zaspokoi MOJE potrzeby? Czy JA będę z nim, nią szczęśliwa(y)? ja, JA, Ja, jA jestem w centrum. To JA ponoszę największe ryzyko. Tu liczy się tylko MOJE szczęście.
Wiecie po czym poznaję dojrzałość do małżeństwa? Gdy kobieta (przykładowo!) pyta: Jak być dobrą żoną? – zamiast skupiać się tylko na tym, jak znaleźć dobrego męża.
Dobra podstawowe i luksusowe
Myślę sobie, że nastąpiła jeszcze jedna, znacząca zmiana w podejściu do związku. Otóż stał się on jak modna torebka, nie jak woda.
Wody potrzebujemy, aby przeżyć, żyć w zdrowiu, funkcjonować i dzięki temu robić masę innych rzeczy. Modnej torebki nie potrzebujemy – po prostu możemy sobie na nią pozwolić, mamy chęć ją nabyć, to nabywamy. Ponieważ nie jest niezbędna, gdy coś się z nią stanie, pozbywamy się jej. Gdyby zaś zabrakło wody w całym mieście, ludzie ruszyliby na poszukiwania, porzucając wszystkie inne zajęcia i dużo by za nią dali.
Związek, miłość stały się dobrem luksusowym, a nie podstawowym. Odwróciła się skala wartości. Pragniemy mieć raczej dobrą pracę, własne lokum i fascynujące życie wypełnione podróżami, niż osobę, którą będziemy z wzajemnością kochać i dzielić codzienność oraz godzić się na różne ustępstwa i poświęcenia. Miłość spadła z tej skali gdzieś nisko. A może po prostu nie ma już wiary w prawdziwą miłość?
Klęska urodzaju
Czymś, co wymieniłabym jako punkt najbardziej tragiczny, jest klęska urodzaju, która dotyczy głównie kobiet – gdy młody człowiek, głównie płci żeńskiej wierzy w to, iż ma niezliczone możliwości, niezliczona ilość mężczyzn jej pożąda i po prostu nie wiadomo, którego wybrać. Zatem bawią się ich atencją do oporu, a po trzydziestce okazuje się, że ci wszyscy absztyfikanci poznikali, pozakładali rodziny, i że nagle przeskoczyło się z grupy „It Girls” do „Fallen stars” i jedyna grupa mężczyzn, która została do zakładania rodziny, tworzenia trwałego związku to rozwodnicy.
I rzekłabym, że jest to sytuacja prawie patowa – bo zaraz odezwą się głosy: to mam być z kim popadnie, byleby tylko być?! I ja się z tym zarzutem w pełni zgadzam, spokojnie. O tym jednak napiszę w kolejnym poście, wyjaśniając:
– Jak ograniczyć wybór do jednego partnera
– Kogo słuchać, a czyj głos porzucić raz na zawsze jako szkodliwy
Zostańcie, zapraszam na kolejne posty.
A jak jest Waszym zdaniem: dlaczego coraz więcej osób jest samotnych, czyli są singlami niekoniecznie z wyboru, a czemu niektórzy decydują się singlami pozostać? Czy wierzycie w to, że swoją decyzję będą utrzymywać w kolejnych dekadach życia? Zapraszam do dyskusji.
[1] https://krytykapolityczna.pl/swiat/najszczesliwsze-sa-bezdzietne-singielki/
[2] https://next.gazeta.pl/next/7,151003,29190553,jedna-czwarta-polek-jest-bezdzietna-bez-stalych-etatow-dzieci.html