Podobno jedyną stałą jest zmiana i tylko krowa nigdy nie zmienia zdania. Te proste prawdy nie dotyczą jedynie zmiany imażu, miejsca pracy czy partnera… ale i życia w społeczności wyznaniowej.
Mam koleżankę; Australijkę, chrześcijankę. Jej rodzina przez lata bo chyba całe 15 należała do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Po kilkunastu latach jednak ten kościół przestał im odpowiadać i zaczęli chodzić do innego. Jeszcze wcześniej należeli do innej denominacji chrześcijańskiej, podobnie jak wielu ich znajomych. Dziwactwo? Niekoniecznie.
Człowiek mający jakieś życie duchowe przechodzi różne etapy; zazwyczaj jednak chce się rozwijać, zyskać nową perspektywę i dotychczasowa denominacja okazuje się dla niego za ciasna. Warto wychwycić ten moment.
W naszym kraju zmiana wyznania nie jest popularna, za to kultywowana jest wiara „z dziada pradziada” i dochowywanie jej wierności. Nawet za cenę wewnętrznej pustki. Koniec końców rzesze Polaków należą do kościoła, do którego bez większej refleksji należeli też ich rodzice i tak przeżywają życie: w tradycji, ale bez większych oznak życia duchowego. Jeśli zaś o to chodzi, Bóg to
Zmiana
Kto raz zaczyna z Nim chodzić dowiaduje się, że Bóg kocha zmiany i stale nas ku nim popycha! Jezus podczas swej ziemskiej wędrówki masowo wypychał ludzi z utartych schematów myślowych! Tworzył nowe i…. nie przestał.
Tymczasem w naszym kraju
Osoby, które decydują się na zmianę kościoła to jest: wyznania, często spotykają się z niezrozumieniem ze strony rodziny, tracą autorytet, są traktowane jak sekciarze i osoby niedojrzałe. Od razu pada podejrzenie, że zostały zmanipulowane (niektóre oczywiście zostały) bo czemu nagle dorosłej, poważnej osobie przychodzi do głowy zmieniać kościół?! Zmienić parafię – to zrozumiałe, ale wyznanie?! Jeśli dochodzą do tego jakieś zmiany związane z zasadami nowego wyznania (np. ban na alkohol czy określony styl ubierania) ostracyzm murowany.
Zmiany są konieczne
jeśli chcemy się rozwijać duchowo. Oczywiście będą osoby, które całe życie spędzą w jednym kościele i to im będzie służyć; tam zyskają przyjaciół, nauczą się współpracy, będą wykorzystywać swoje talenty na rzecz społeczności, umoszczą sobie wygodne gniazdko….
Jesteś jak źródło czy jak staw?
Jest takie powiedzenie: Bądź jak tryskające źródło, nie jak staw, w którym jest wciąż ta sama woda.
I naprawdę dotyczy to przede wszystkim życia duchowego – od zmian duchowych będzie zależeć każda inna zmiana w naszym życiu – nie bójmy się zmian, bo one rozwijają w nas jeszcze więcej człowieka!
Nowy kościół
I w moim życiu nadeszła pora zmiany – z katoliczki zostałam protestantką; zrobiłam to świadomie i z Bogiem, z którym odnowiłam więź. Ale po kilku latach zmieniłam i tę nową denominację, bo potrzebowałam zmian – gdy prosiłam Boga o kierunek, miałam sen, że duszę się; w maleńkim pomieszczeniu, ledwo oddycham przez małą kratkę, a na zewnątrz jest…. Bóg z otwartymi ramionami, cały świat, wszechświat, jest życie!
Bóg tak jak mnie wprowadził do tamtego kościoła, tam samo mnie z niego wyprowadził i poprowadził nową drogą – na szczęście były to cały czas Jego miejsca.
Warto wychwycić ten moment
ale i odpowiedzieć sobie na pytanie: czego oczekuję od społeczności wyznaniowej? Wsparcia duchowego? Rozwoju duchowego? Zdobycia wiedzy? Poczucia wspólnoty? Korekty? Poczucia bezpieczeństwa i komfortu? Nadania tożsamości? Pewności zbawienia? Poznania prawdy?
I jak rozpoznać, że pora zmienić kościół?
Jeśli czujesz, że twoje życie duchowe nie zmieniło się nic a nic (na lepsze) w przeciągu ostatnich 5- 10 lat, że tkwisz w tym samym sosie i
a) jest ci bardzo fajnie i komfortowo, bo nic się nie zmienia
b) czujesz lekką rezygnację i poczucie celu, bo nic się nie zmienia
Można to porównać do szkoły: nie będziesz w wieku 20 lat chodzić nadal do pierwszej klasy, to niedorzeczne. Potrzebujesz zmiany, bo potrzebujesz rozwoju. To, co było dla ciebie dobre 10 lat temu, niekoniecznie jest dla ciebie dobre teraz.
Warto zastanowić się nad zmianą. Tylko jak?- zapytasz.
Po pierwsze oddal się. Długo tego nie robiłam, słysząc przypowieść o kurze; że tylko chora kura oddala się od stada. Cóż, żałuję, że nie przyznałam „Tak, widocznie jestem chorą kurą i potrzebuję swoistej terapii!” – za to mnóstwo wyznawców na siłę udaje zdrowych!
Oddalenie się jest potrzebne, by załapać dystans. Polega to na tym, że nie uczęszczasz na nabożeństwa, nie uczestniczysz w życiu kościoła w żaden sposób.
Aby to było skuteczne, trzeba dwóch rzeczy:
– poinformować otwarcie ale krótko ‘pytających – zatroskanych’, że potrzebujesz przerwy i nie przejmować się zupełnie ich zdaniem i sugestiami. Nie tłumacz się.
– nie zadręczać się, zwłaszcza przed Bogiem. Poczucie winy bardzo utrudnia sprawę i uniemożliwia rozwój. Bóg naprawdę nie czeka z niecierpliwością, aż zaczniesz uczestniczyć w życiu kościoła- tylko chce twojej wolności w Nim i kolejnego kroku w poznawaniu Go!
Po drugie spójrz z dystansu (to jest możliwe z czasem) na siebie w danym kościele; co mu dałeś, dałaś, czy czujesz się lepszym człowiekiem, czy czujesz, że robisz progres? Czy za 10 lat nadal widzisz się w danej społeczności? Czego od niej oczekujesz? Czy ta społeczność jest dokładnie tą samą, którą poznałeś, poznałaś czy zmieniła się (na lepsze? Gorsze?) Czy społeczność daje ci wolność i zachęca do indywidualnego rozwoju, czy raczej go hamuje? Czy jesteś sobą w tym kościele, czy czujesz, że musisz trochę udawać?
Po trzecie daj sobie czas. Jesteś wolnym człowiekiem i nie musisz od razu się „na coś” decydować! Pobądź sam, pobądź z Bogiem – zacznij Go poznawać NA PUSTYNI. Bo po odejściu ze społeczności możesz czuć się jak na pustyni – ale właśnie tam Bóg był z Jezusem najmocniej – tam Jezus doświadczał najgłębszych, duchowych zmian. Bóg widzi w tobie jednostkę, indywidualność i chce mieć z tobą osobistą więź.
Po czwarte i najważniejsze: nie potępiaj się. Powtórzę to raz jeszcze: jeśli Bóg cię nie potępia (a nie potępia) ty też się nie potępiaj. Nie wyrzucaj sobie emocjonalnie tego, że wszyscy w kościele są tacy mili, a ty odchodzisz! Że to wygląda tak, jakbyś się obraził, obraziła! Nie! Oni po prostu nie poczuli potrzeby zmiany, jest całkiem prawdopodobne, że brak zmiany ich w tym kościele wykończy, zacznie zżerać od środka – ty ratuj siebie.
Bóg się od ciebie nie odsunął – właściwie teraz jest jeszcze bliżej, bo nie musi się do ciebie przedzierać przez głosy i sumienia innych ludzi.
Co mi dała zmiana denominacji?
Za każdym razem był to krok naprzód! Kiedy potrzebowałam zasad, czegoś pewnego, jasnego, twardego prawa, innego niż to co dotychczas znałam- trafiłam na taką grupę. Gdy zaczęłam dojrzewać, szukać Boga bardziej, głębiej i bliżej, czułam, że grupa mnie już tylko ogranicza – odeszłam i wtedy rzeczywiście bardziej zaczęłam rozwijać skrzydła!
Przede wszystkim widzę świat szerzej. Dziś bez problemu pogadam i pomodlę się z osobą z każdej denominacji (mało tego, wspólne korzenie –jako pomost – znajduję nawet z Muzułmanami) gdyż doszłam do tego momentu w relacji z Bogiem, że interesuje mnie tylko miłość. Nie patrzę na osobę przez pryzmat kościoła, w którym jest (sama z żadnym się nie utożsamiam) i nie oceniam jej (będzie zbawiona czy nie?) nie namawiam żeby zmieniła kościół na „lepszy”. Wyrosłam z tożsamości kościelnej, przyjęłam tożsamość, którą nadał mi Bóg, a którą mam dzięki Jezusowi. To jedyna tożsamość, która daje prawdziwą wolność, a tylko w prawdziwej wolności można prawdziwie kochać. I o to chodzi w całej ewangelii!
Czy zmieniliście kiedyś wyznanie, kościół? Podzielcie się w komentarzu!
Już niebawem: Jak wybrać kościół dla siebie.