Dziś chcę się z Wami podzielić 5 doświadczeniami, które sprawiły, że nagrywam podcasty i jestem w stanie ich wysłuchać ;- ) Bo często jest tak, że już nawet jesteśmy w stanie nagrać się na jakieś urządzenie, ale kiedy musimy tego odsłuchać, najchętniej ucieklibyśmy z pokoju! I ja też tak miałam!
Na szczęście, swoją przygodę z nagrywaniem rozpoczęłam zupełnie nieświadoma tego czym jest poprawna dykcja albo odbiór! Otóż wszystko zaczęło się w szkole podstawowej, kiedy wraz z równie szaloną jak ja koleżanką, wygrałyśmy konkurs na prowadzących szkolny radiowęzeł! To była bodajże 7.klasa podstawówki i gdy dorwałyśmy się do sprzętu radiowego, każda śniadaniówka była nasza! Opowiadałyśmy głupoty jakich mało, stale się śmiejąc. Nie powiem , żebyśmy się nie przygotowywały! Korzystałyśmy z dostępnej wiedzy w tamtych czasach czyli gazety Bravo i Popcorn, z których przekazywałyśmy młodszym rocznikom jak skutecznie poderwać chłopaka albo dziewczynę, zaaranżować całowanie i co o tobie mówi fakt, jeśli podobają ci się blondyni oraz który z Backstreet Boysów jest aktualnie singlem. Po naszych audycjach morale w szkole nie wzrastało, toteż po kilku miesiącach cały radiowęzeł rozwiązano i znów służył jedynie jako przekaźnik suchych informacji o datach apeli szkolnych.
Drugim miejscem, które okazało się autentycznie bardzo pomocne w przełamywaniu mówienia do większych tłumów był kościół, do którego należałam kilka lat. Ponieważ byłam bardzo zaangażowanym wiernym, szybko to wykorzystano i zaczęto mnie „wypychać” na mównicę. Tak więc opowiadałam: to budujące świadectwa, to jakieś życiowe historie, to czytałam ogłoszenia. Tam też na tej mównicy odkryłam, jak ludzki głos świetnie brzmi w profesjonalnym mikrofonie. Dobrze, że wtedy nikt tego nie nagrywał- jestem przekonana, że mój zachwyt szybko by mi przeszedł gdybym posłuchała tego, co wyprodukowałam.
Tak stało się później, gdy zaczęłam studiować języki obce. Podczas zajęć z fonetyki mieliśmy zawsze to samo zadanie: nagrywać swoją wymowę w formie krótkich i dłuższych tekstów – nasza nauczycielka nam poprawiała błędy, a naszym zadaniem znów było nagrać to samo, tym razem poprawnie. Nienawidziłam wtedy swojego głosu, ale gdy nagrywałam ten sam tekst 20ty raz, przywykłam.
Zgoła inne nastawienie musiałam mieć podczas spektaklu, w którym zdarzyło mi się zagrać. Przygotowania do niego trwały kilka miesięcy, podczas których mocno pracowaliśmy z dykcją, w ogóle emisją głosu i tu ważne było nie tylko to, co mówię, ale jak mówię- miedzy innymi ze względu na możliwość odbioru – widownia musiała nas słyszeć; nie mieliśmy mikrofonów. Opowiem o tym jeszcze kiedyś, a teraz o tym, czego obawiałam się najbardziej: m.in. obawiałam się tego, że nie będę mogła sprostać skupieniu widowni na mnie i na tym co mówię!
Inną sytuacją jest mój zawód – jako lektor języków obcych mam do czynienia z ludźmi; indywidualnymi i grupami. I dla mnie nie ma znaczenia forma- nie zastanawiam się nad tym, jak ja brzmię, w ogóle się nie skupiam na sobie – tylko na przekazywanych treściach. I tu następuje zabawna sytuacja: role się odwracają, bo to ja jestem tym korygującym wypowiedzi i to moi studenci mają tego stresa co ja kiedyś. Co im mówię: wrzućcie na luz, następnym razem nagram was i wrzucę na YouTube’a! :- )
Macie doświadczenie oswajania się ze swoim głosem? Lubicie go słuchać? Nie tylko w przenośni, ale i dosłownie? podzielcie się w komentarzu.