Bo wiecie jak to jest: wielka miłość i decyzja „Hajtamy się!” Klamka zapada i dwójka zaobrączkowanych papużek zaczyna wspólne życie. To, że kawę słodzą za pomocą łyżki do zupy, to nic! Przecież dopiero zaczynają kompletować zastawę kuchenną. To, że śpią na starej wersalce pamiętającej jeszcze noc poślubną ich rodziców, nie szkodzi – dobry i wreszcie jakby „legalny” seks wynagradza wszystko. Romantyczne jest też to, gdy on przychodzi po nią na przystanek, żeby sama nie wracała po zmroku – dopóki nie kupią samochodu.
To wszystko jest takie słodkie i zabawne! Do czasu.
Mija kolejny rok, a wy nadal się mordujecie w środkach komunikacji miejskiej. Nocą krzywicie kręgosłupy na starej wersalce, a zaproszenie gości jest dla was logistycznym wyzwaniem. I jest jakby ciaśniej; nagle zauważacie, że tekst o jednym ciele dotyczy raczej sfery duchowej, nie cielesnej właśnie; każde z was szuka przestrzeni tylko dla siebie i nagle zaczynacie zauważać, że
Kowalscy już mają dom, a my jeszcze nie
Czy to normalne, że jesteśmy dwa lata po ślubie i nadal kisimy się na 20 mkw. z mamą za ścianą w dodatku? Czy to ludzkie, że oboje zaczęliśmy pracę, a nie stać nas na kupno samochodu, choćby 10-letniego? Czy kiedyś wyjedziemy na wakacje dalej niż nad Bałtyk?
Kowalscy też są dwa lata po ślubie i mają już dom, a my jeszcze nie.
No i co się tak śpieszycie?
Bo teraz jest taki trend, że najpierw ma cię być stać na podstawowe rzeczy : własne lokum (a przynajmniej częściowo własność banku) własny pojazd, dobrze płatna praca. A już na pewno to ostatnie, bo jak ostatnie to i pierwsze i drugie. I to jest moim zdaniem dobry trend. No ale ludzie podejmują różne decyzje, czasem ledwo dostaną dowód i już chcą go z powrotem pokazywać w urzędzie. I pakują się w małżeństwo. Cóż, mają prawo, ale warto wiedzieć wszystkim, że jak człek już jest zawiązany i związany słowem, to nagle oczy całego społeczeństwa, z rodziną i znajomymi na czele, zaczynają śledzić jego losy, jak gdyby był nagle pod kamerami Big Brothera. No i pytania. I sugestie: A planujecie wymienić tę kawalerkę na coś większego? Przydałaby się wam zmywarka. No jak planujecie dziecko, to przydałyby się wam co najmniej dwa pokoje. Nie macie jeszcze pralki?!
Jak wy dajecie radę na tym spać?!
Faceci zwłaszcza, łatwo nie mają; bo oni naprawdę czują się mega odpowiedzialni za dobrobyt rodziny i mogą czuć się sfrustrowani, takim ostrzałem pytań i dobrych rad, i podejmować pochopne decyzje w stylu „Kochanie, wyjeżdżam na rok na Alaskę pędzić karibu” albo „Biorę tę naszą polówkę do pracy. Aaa bo biorę też nocną zmianę!”.
I tak zamiast skupiać się na budowaniu związku w sensie relacji, chcemy od razu zagracać nasz metraż. A przecież charakter drugiego człowieka, sprawdza się i kształtuje w trudnych warunkach!
Ten trend, który całkiem lubię, ma też swoje wady; dwoje dobrze już sytuowanych (a przynajmniej ze zdolnością kredytową) 30-parolatków podejmuje decyzję o małżeństwie. Wprowadzają się do już gotowego lokum, nic tylko kolor ścian wybierać. Dwa auta są, no czasem problem z miejscem do parkowania przez blokiem, może kiedyś zamienimy na osiedle strzeżone, będzie prościej – mówią.
Wprowadzają się i co? Zero wyzwań. Nie trzeba ze sobą wytrzymywać w jednym pomieszczeniu, ograniczać wyjść do kina, rezygnować. I wtedy zaczyna się wymyślać problemy, a najmniejszy staje się murem nie do przejścia. Jasne, wiadomo, wszystko zależy od człowieka! Ale raz jeszcze mogę spokojnie powtórzyć: Charakter człowieka szlifuje się w prawdziwych wyzwaniach, trudnych warunkach, co nierzadko oznacza częściową rezygnację z samego siebie na rzecz drugiej osoby. Wspólne mieszkanie jest do tego najlepszym polem.
„Początki są trudne, ale bez początków nie ma nic.”
– jak głosi popularny aktor w reklamie równie popularnego banku ;- )
Kiedy patrzę wstecz na swoje małżeństwo, jak i na związki naszych różnych znajomych, którzy mniej więcej tak jak my, zaczynali wspólne życie, mogę potwierdzić; Nikt z nas nie miał od razu kawioru na śniadanie :- )
Para, która dziś ma fajny dom, 2 samochody, 2 dzieci i jak sądzę, wiedzie spokojne materialnie życie, zaczynała w małej klitce bez kuchni. Wszystkie naczynia myli w wannie, a w ich jedynym pokoju nie dało się zrobić chyba więcej niż 2 kroki.
Inni przez dobre 5 lat mieszkali w czymś, co miało być garażem, a ostatecznie zostało ich tymczasowym domem (przez 3 lata z małym dzieckiem i kotem) zanim zbudowali prawdziwy, przestrzenny dom, w którym mogą jeździć na rowerze, jeśli tylko zechcą.
My też przez pierwsze 3 lata mieszkaliśmy z moimi teściami na jednym piętrze, dzieląc kuchnię, łazienkę – mieliśmy tylko sypialnię i pokój dzienny, w którym pracowaliśmy, przyjmowaliśmy gości, na początku spaliśmy i w którym stale musiał siedzieć nasz kot (i miał tam kuwetę i miskę z jedzeniem; wiem, niehumanitarne warunki :- ) bo gdy spotykał się z kotem teściów, była jatka nie z tej ziemi. Mój mąż zarabiał 3 razy mniej niż teraz, ja podobnie.
Popatrzcie, napisałam „mieliśmy tylko sypialnię i pokój dzienny” – znajdzie się ktoś, kto na to fuknie; Sypialnię! Pokój dzienny! –Marzenie!
Tak. Ale do pewnego momentu. Człowiek potrafi przywyknąć do wszystkiego, lecz z czasem przekonujesz się, czego potrzebujesz do zdrowego funkcjonowania. I tego właśnie chcesz. Nie chcesz tego, do czego możesz przywyknąć. Po prostu poznajesz siebie, jak funkcjonujesz w danych warunkach. Ale i tak
Nie ma sensu się porównywać
Bo każdy z nas startuje z innego pułapu; może wasi znajomi mają duże wsparcie finansowe rodziny, którego wy nie macie? Albo mają już dobrze płatną pracę? Może mają własnościowe mieszkanie? Nie ma sensu się porównywać.
Każdy z nas jest indywidualnością, która może kształtować dowolnie swoje życie; pracować na etacie, albo na umowę o dzieło, mieszkać w centrum miasta albo na przedmieściach, mieć dzieci, albo nie mieć, dążyć do zmiany pracy na lepszą, albo pozostać w obecnej, jeździć na wakacje w Bieszczady, albo do Meksyku. Każdy z nas kreśli niepowtarzalną historię swojego życia, które nie musi być kalką życia znajomych i sąsiadów – NIBY to wiemy.
To ja może napiszę, co robi z nami to porównywanie:
– powoduje frustrację z powodu zajmowania „ogonka” w tym wyścigu
– może powodować ukrytą niechęć do partnera i /lub bezpośrednie wyrzuty („Gdybyś postarał się bardziej, zarabiałbyś lepiej”) lub poczucie że partner się nie stara i że mu pasuje „takie” (marne) życie
– ułudę, że wyścig się kończy. A nie kończy się! :- ) To, że wy papużki, za rok będziecie mieć własne M3 na 30-letni kredyt, 10-letniego Citroena, zmywarkę do naczyń i w końcu wyjedziecie na wakacje do Złotych Piasków, nie znaczy, że nie będziecie w tym osamotnieni; bo wśród waszych znajomych te >bardziej zaradne< papużki, będą miały już własny dom, dwa labradory, każde pracę gdzie 10 tys. na rękę, a obok dyskontów to będą jedynie przejeżdżać, w drodze do fitness clubów na zajęcia indywidualne.
Moje granice
przesunęły się. Dzisiaj idąc na zakupy nie patrzę na ceny – po prostu kupuję to, czego potrzebuję jak i to, czego chcę; chociaż nadal podobnie jak Irena Eris mam poczucie ceny niemoralnej* :- )
Jeśli ktoś mi wisi 20 zł, nie robię afery. Mogę wybierać miejsca wakacji na zasadzie losowania z zamkniętymi oczami. Jestem w stanie oddać więcej niż 10% swoich zarobków na cele charytatywne i chcę to robić. Moim zdaniem i w swoim poczuciu, żyję w luksusie.
Jednak wiem, jak to jest
Gdy pięć razy się zastanowisz, zanim kupisz sobie perfumy za 100 zł,
Kupując nowe meble, jesteś w stanie wbrew swojemu gustowi wybrać „brzozę” zamiast „dębu” bo tańsze, myśląc sobie „Kiedyś jak nas będzie stać to kupię >dąb<”,
Gdy zastanawiasz się, czy zrobiłaś/eś już wystarczająco dużo, by polepszyć wasz los,
….i stwierdzasz, że następnym krokiem mogłaby być jedynie sprzedaż nerki ;- )
Wiem też, że los człowieka może się diametralnie odwrócić i wtedy zostaje ci to, co masz w sercu. I ten drugi człowiek u boku. I szczęściem będzie, jeśli to właśnie on zostanie.
Co możesz zrobić?
Nie ma sensu przekonywać nikogo, że fajnie jest już piąty rok trzymać ubrania w reklamówkach z Biedronki – „Byle tylko być razem!”. Ale nie ma sensu też popadać we frustrację, jeśli przez pewien czas jesteśmy do tego zmuszeni.
Co można zrobić? Przede wszystkim ocenić, co DZISIAJ sprawia, że jesteśmy we dwójkę szczęśliwi. I czy w ogóle nas bycie razem uszczęśliwia. I czy tworzymy jeden team. Jeśli tak, to już 90% sukcesu. Bo jeśli tak jest, to razem można coś wymyślić i wspierać się w realizacji.
Po drugie, nie porównywać się. To co z tego, że wszyscy inni JUŻ COŚ mają, już są gdzie indziej? Z chwilą, gdy łączysz swoje życie z drugim człowiekiem, macie jakby otwartą zupełnie nową, tylko waszą krainę – nie ma tam nikogo, kogo musicie doganiać. Równie dobrze możecie mieszkać we własnoręcznie skonstruowanym domku na drzewie – w tej krainie tak naprawdę jesteście sami, we dwójkę, jak Adam i Ewa w Edenie :- )
Nawet jeśli teściowa „gada”, koleżanka radzi – nie powinno was to zajmować.
Nie istnieje też „pułap” który powinniście osiągnąć w ciągu kolejnych lat małżeństwa.
Zastanówcie się, co chcecie osiągnąć. Np. zarabiać więcej – podejmijcie kroki ku temu; najczęściej trzeba z czegoś zrezygnować (ja podejmując kolejne studia, już będąc mężatką, okroiłam nasz wspólny czas – jak się potem okazało, aż tak wiele czasu razem nie potrzebowaliśmy).
Praca jest ważna. To znaczy, tak naprawdę, wasza sytuacja nie wynika z braku spadku od cioci z Ameryki, ale jest owocem własnych wysiłków – jeśli przez długi czas pracujesz w miejscu, w którym nic nie zapowiada zmiany na lepsze – po prostu zmień pracę; jeden raz, dwa, dwadzieścia jeśli trzeba.
Zauważyłam, że najbardziej narzekają ci ludzie, którzy tkwią w beznadziejnej decyzji i nie chcą jej puścić, mimo, że zależy od nich samych. Czyli: narzekasz, ze za mało zarabiasz? Szukaj nowej pracy.
I taka najważniejsza rzecz: ten czas, w którym czytasz tego posta mówiąc „No, to o mnie” nie jest Waszą poczekalnią Na Coś Lepszego. Tu i teraz toczy się Wasza wspólna historia, to JUŻ jest TO właściwe życie. Możesz nadal zarabiać najniższą krajową, od 3 lat potrzebować nowej pralki i większego mieszkania, ale liczy się tylko dziś i to, co z nim zrobicie. Nie istnieją dla was okresy przejściowe – bo to oznaczałoby, że będzie jakieś jutro. A jutra może nie być.
Nie ma sensu się frustrować – tylko radość w sercu, jasny umysł i optymizm może generować dobre pomysły :- )
“Ale to już było..”
opowiedzą wam wasi rodzice; zauważcie, że dziś się z tego śmieją. My też się już po 7 latach małżeństwa śmiejemy. I wy też będziecie :- )
Nie znam pary, której „los” nie ulegałby poprawie z kolejnymi latami małżeństwa. Gorzej z samym małżeństwem, ale to już temat na inny post :- )
Jakie były Wasze początki? Jak to się zmieniało? Podzielcie się :- )
* Irena Eris, businesswoman, jedna z najbogatszych Polek zapytana kilka lat temu w wywiadzie czy kupiłaby sobie garsonkę za 2 tys. zł, odpowiedziała, że nie – że stać ją co prawda na to, ale uważa, że to cena niemoralna, jak na garsonkę.