Film, który dziś polecę, osłodzi Wasz listopadowy wieczór. Oglądać go – sama rozkosz. Ale uwaga: przed seansem koniecznie zaopatrzcie się w co najmniej jedną tabliczkę ulubionej czekolady – film silnie pobudza kubki smakowe!
Jean-Rene jest właścicielem fabryki z długą tradycją, produkującej czekoladki. Jest niepewny siebie….do przezabawnych granic NIEmożliwości! Chodzi na terapię, bo umiera za każdym razem, gdy ma z kimś porozmawiać.
Pewnego dnia w jego fabryce pojawia się Angelique – chorobliwie nieśmiała, skromna i słodka dziewczyna, która posiada wyjątkowy przepis od >mnicha żyjącego w wysokich górach z dala od cywilizacji< na praliny ;- )
Tak, tak; film oczywiście kończy się ślubem….. ale jakim ślubem!!
Ode mnie:
Film ogląda się…..przesłodko :- ) Jest zrobiony w tej znanej nam choćby z „Amelii” francuskiej estetyce, a czekolada i proces jej wytwarzania oraz pasja towarzysząca tworzeniu małych, słodkich arcydziełek, sprawiła, że podczas oglądania wyskoczyłam z tekstem: Cudownie byłoby mieć prywatny warsztat czekolady! Po czym niezwłocznie udałam się do sklepu po tabliczkę TEJ NAJLEPSZEJ :- D
Podobają mi się postacie Jeana-Rene i Angelique; moim zdaniem, wbrew pozorom to nie rozmemłane słabeusze; każdy z nich ma swój bardzo słuszny świat. Polegają tylko na kontakcie z drugim człowiekiem, kiedy muszą się tym swoim światem podzielić :- D Kulminacją i określeniem ich osobowości jest ich ślub. Na szczęście oboje w tej kwestii pozostali zgodni – do samego końca : – )
Ta komedia należy do mojego ulubionego gatunku komedii; posiada humor miejscami cierpki, sarkastyczny, z inteligentnymi tekstami, a czasem tylko wyrazem twarzy, który >mówi wszystko<.
Film mimo, że tytuł nieco sztampowy (“Przepis na miłość”) jest… ciepły, pozytywny i przyjemnie drobiazgowy : -) Polecam bardzo!