Za mną prawie tydzień pracy. Niczego nie udało mi się jeszcze zepsuć – co można policzyć na plus; w firmie, w której miałam praktyki w szkole średniej, cała księga zamówień była do przepisania. Papierologia nie jest moją mocną stroną i podświadomie buntuję się przeciw tej praktyce.
W kawiarni jak na razie, muszę wykazywać się jedynie podstawowymi zdolnościami manualnymi – nie muszę nawet pamiętać niczego, bo składy i przepisy wszystkich mikstur są wypisane. Jeśli nie ma, to wymyśla się coś nowatorskiego na poczekaniu – a wyobraźni mi nie brakuje.
W ciągu tych kilku dni nauczyłam się obsługiwać tę ogromną machinę jaką jest ekspres (ekspresisko!) do kawy i odkryłam jaką moc ma zwykła wykałaczka; można nią zrobić zgrabny listek ze spienionego mleka na kawie – wystarczy w ramach robienia „białej kawy” wlać mleko i dalej niech prowadzi cię wyobraźnia! Wykałaczką można również rozproszyć sos czekoladowy (bądź inny) na talerzach deserowych, czyli artystycznie pobrudzić talerze sosem! Coś a’la Picasso.
No to tyle wiem. Resztę nadrabiam radością życia, którą przekazuję naszym klientom. Ach, miałam napisać o idealnej kelnerce, kelnerze.
To może tak: sama jestem klientką różnych lokali i do wielu z nich już nie wracam ze względu na obsługę. Tak, jestem w stanie zjeść nie to ciastko, które zamówiłam i wypić kawę z bitą śmietaną, której nie znoszę, jeśli tylko widzę w kelnerze (dotyczy obu płci) człowieka.
„Człowiek” w tej wersji to – dla mnie – osoba zawsze uśmiechnięta, uprzejma, cierpliwa, ANGAŻUJĄCA SIĘ.
I taką kelnerką jestem. Po prosty wychodzę z założenia, że klient przychodzący do kawiarni nie kupuje tylko ciastka. Kupuje całą atmosferę miejsca, nastrój, wspomnienia, które powrócą. Gdyby chciał kupić tylko ciastko, to albo przychodzi i kupuje na wynos, albo jedzie po nie do delikatesów, konsumuje w domu i kosztuje go to o połowę mniej.
Ludzie chodzą do kawiarni nie pierwszej z brzegu, ale wybranej, ulubionej, która musi spełnić szereg ich oczekiwań by wreszcie tam, a nie gdzie indziej podumać w samotności lub spędzić niezapomniane chwile z bliskimi.
Zauważyłam, że polscy kelnerzy są powściągliwi. Trzymają klienta na (oby!) uprzejmy dystans. Ja tak co prawda umiem, ale nie zawsze chcę. Byłam kelnerką w Grecji i tam jest często inne podejście; kelnerzy często zagadują klientów i żartują z nimi. I to mi się podoba, to jest moje. Ale człowieka trzeba wyczuć, jednocześnie nie bać się go; przecież jako kelnerka nie jestem niczyim sługą! Klient jest takim samym człowiekiem jak ja i czasem przychodzi do lokalu nie po to żeby zjeść ciastko i wypić kawę, ale żeby pogadać, żeby nie być samemu. Zdarzają się też inne powody wizyt w kawiarni, ale…o tym w następnym odcinku ;- )
Jaki jest Wasz ideał kelnera? Co potrafi Was zniechęcić do danego lokalu?
Tymczasem, zostawiam przepis na frappe, które możecie zrobić w warunkach domowych:
Czego potrzebujesz
– Blener. (info dla blondynek: zamykany!)
– 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej (czego nie polecam bo kawa rozpuszczalna to dziadostwo) lub ( co wolę) zaparzone w kawiarce ok. ½ szklanki kawy tudzież espresso (jeśli masz możliwość zrobienia go w domu).
– 2 łyżeczki cukru (lub więcej, lub mniej – wg własnego uznania)
– około ¾ szklanki lodu, kostek lodu
– mleko, około ½ szklanki
Wszystko wrzucamy do blendera i miksujemy!