Muzyka z krainy baśni. Niespodziewana podróż.

Dziś zabiorę Was muzyką w krainę baśni, która pozostawi w Was tęsknotę za lepszym światem i rozzieleni dzisiejszy dzień.

 

O muzyce filmowej już pisałam, ale tę ścieżkę dźwiękową zostawiłam sobie na deser. Bo jest wyjątkowa i godna osobnej oprawy.
ilekroć wstawałam z kinowego fotela po zakończeniu seansu „Hobbita” trudno było mi pogodzić się z myślą, że za drzwiami budynku jest inny świat, niż ten Tolkiena. Z czasem zapragnęłam mieć jego namiastkę i kupiłam najpierw kino domowe, rozmyślnie rozstawiając głośniki, a następnie dostałam płytę ze ścieżką dźwiękową z filmu „Hobbit – Unexpected Journey”.
Gdy jej słucham, wraz z fotelem przenoszę się do Bag End i jestem w stanie przeżyć nawet wojnę z orkami i goblinami, by patrzeć nieprzerwanie na zielone krajobrazy Hobbitonu.

Twórcą tej genialnej muzyki jest Howard Shore, który powiedział, że w swojej muzyce i miłości do przyrody, chciał przekazać miłość, którą do przyrody żywił Tolkien. I na tej płycie, tę miłość, nasyconą wielką tęsknotą i wielką nadzieją, czuć w każdej nucie!

 

A jak to się prezentuje?….

 

Pierwszymi dźwiękami („My dear Frodo”) dostajesz zaproszenie do baśniowego Hobbitonu, który pomału otwiera swoje drzwi. Gdzieś tam … nuta zapowiedzi jakiegoś niepokoju, końca sielanki i uporządkowanego życia Bilbo Bagginsa. Raz zwiastują to kobiety, za chwilę mężczyźni.

Tymczasem… drzwi do domu Bilbo otwierają się na oścież, witając przyjaciół („Old friends”). Masz ochotę zostać jednym z nich, usiąść na drewnianej ławeczce przed domem i posłuchać beztroskiej gry na flecie.
Już rodzi się napięcie („An unexpected party”) ale z sielskimi wstawkami.

 

Przy „Axe or Sword” stajemy już przed przyszłością, która nie ścierpi odwrotu. Jeszcze nie mrocznie, ale już melancholijnie. To muzyka wyzwania, mogącego przynieść każdy rezultat. A pod koniec…. nadzieja pozostawionego za plecami Bag End’u.

 

„Misty Mountains” w wykonaniu Roberta Armitage (Thorin) jest doskonałą zaprawą przed „The adventure begins” ; wyobrażam sobie Thorina stojącego na szczycie, naprzeciw innej, wysokiej  góry- celu ich wyprawy.

 

Wyprawa zaczyna się w słońcu („The world is ahead”) wiedzie przez łąki i zielone doliny. Od czasu do czasu wiodąc towarzyszy Thorina przez złowrogi las.
Gdy przedzierają się przez jego ciernie, przestaje być przyjemnie („An ancient enemy”). Jest mrocznie, a ów mrok opiewa wiele męskich głosów z lubością budujących napięcie.

Jak na zawołanie, pojawiają się szybkie rytmy („Radagast the Brown”) , które mkną niczym pojazd Radagasta zaprzężony w króliki, a napędzany kobiecym nawoływaniem.

„Roast muton” z jedzeniem nie ma nic wspólnego. To solidnie budowane napięcie z nutą przewodnią pojawiającą się w drugiej części piosenki. Tę nutę nazwałabym >W Obliczu Wyzwania Nie Ma Odwrotu<.

 

Rzeczywiście, odtąd nie szczędzi się nam ciężkiego klimatu wyprawy. („A troll-hoard”, „A hill of sorcery”, „A warg-scout”); nie ma już niczego z Hobbitonu; zielonych dolin, rozkwitłych w słońcu kwiatów. Są lochy i ucieczka przed zbliżającą się śmiercią.
Dalej („The hidden valley”) przez mroki („Moon runes”) nie prowadzą już kobiece głosy, ale niecierpliwe skrzypce i bębny („The defiler”).

 

Pomimo, że kobiece głosy są tak magiczne niczym śpiewy elfów w komnacie luster („The white council”) Howard Shore trzyma nas w lochach, korytarzach, wśród rozległych konarów drzew, to znów wypycha na skraj urwiska, z oddechem wroga na plecach.

Ale kompozytor i jego orkiestra w ostatniej nucie („Over hill”) zdają się wołać :  Odwagi! Jest mrocznie i zimno, strzelają grzmoty („A thunder battle”) krzyżują się miecze, ale… Tolkiena nie znasz?!

Jednak nadal pozostajemy w miejscu, które spokojnie można nazwać >daleeeeeko poza strefą komfortu<  („Under hill”, „Riddles in the dark”).

 

Nadchodzi czas („Brass buton”) gdy losy bohaterów zdają się być przesądzone, a ostatnia nuta przypomina rapsod żałobny nad ich mogiłami, rozrzuconymi po całej krainie. („Out of the frying pan”) i kiedy jesteś już zmęczony walką, pomału wmaszerowują zmiany („A good omen”).

Możesz już rozsiąść się wygodnie i nucić wraz z Neil’em Finn „The song of the lonely mountains” – moim faworycie tej płyty. Przy tej piosence zdaje się, że wznosząc pełne, drewniane kufle, przytupują Finnowi wszystkie krasnale Thorina, by następnego dnia otworzyć na nowo okrągłe drzwi utraconego raju – Bag End’u („Dreaming of Bag End”).

 

Smacznego!

Inne muzyczne posty:
Muzyka filmowa
Muzyczne odprężenie
Muzyka rozrywkowa, muzyka niszowa
Muzyka, która zmienia