Po co nam ślub?

Mam wrażenie, że pisząc ten tekst dziś, w europejskim  21.wieku, gdzie najsolidniejszą z podstaw jest relatywizm społeczny, wprawiam w drgania niechciane struny przeszłości. Określenie „są razem” mówi wszystko i powinno za wszystko wystarczać. I mnie wystarcza, naprawdę! Ale….

 

 

Z papierkiem i bez

 

 

Jedna z blogerek (lat 20-kilka) określiła swój związek (jeszcze) bez ślubu jako związek w konkubinacie. Odważnie i ostro! Konkubinat nie kojarzy się dobrze. I właściwie pod co go przypiąć? Pod związek jeszcze  niezalegalizowany, czy taki, który nigdy nie będzie małżeństwem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, a będzie właśnie…. życiem bez decyzji. Ale to przecież też jakaś decyzja. Może nawet na całe życie?

 

 

Ślub z punktu widzenia prawa

 

 

Jest jedynie umową cywilnoprawną, ale mającą dalekosiężne skutki w sferze administracyjnej, majątkowej i prawnej. Inaczej postrzegamy ślub w sferze społecznej. I o tę właśnie sferę się tu rozchodzi.
Jest tylu zwolenników życia bez papierka co i przeciwników. Każdy ma swoje racje, bo każdy ma swoje doświadczenia, które go zaprowadziły do takiego właśnie przekonania.
Niektórzy idą na skróty, uważając, że ci co są zwolennikami, niepoważnie traktują siebie i partnera, uciekają, nie są dojrzali, bo nie chcą brać odpowiedzialności. Ci zaś, co chcą bez tego papierka w spokoju żyć, szydzą z tych, co muszą mieć wszystko zapisane, pod kontrolą, zalegalizowane i z pieczątką. Tymczasem, ile osób, tyle osobistych historii.

 

 

Papierek miłości nie jest potrzebny

 

 

Umówmy się:  miłości nic nie jest potrzebne, prócz dwójki osób, które chcą się nią dzielić.
Nic mnie tak nie wpienia jak wsadzanie nosa w nieswoje sprawy – i jestem przekonana, że podzielacie moje zdanie!
Nikt nam nie będzie mówił i zmuszał do tego, co należy robić, jak i kiedy. Nikt nam nie będzie mówił i przekonywał do tego, jak powinien być urządzony nasz dom, jak powinniśmy spędzać ze sobą czas. I aż trudno w to uwierzyć, ale od tego jest właśnie małżeństwo!

 

To jedyna instytucja na przestrzeni wieków, która okazała się całkowicie wywrotowa! Do tego doszedł ultra konserwatysta  sir William Robert Ferdinand Mount, który tę ciekawostkę nawet opisał swego czasu w „Sunday Times”. Wg niego, wszystkie małżeństwa niearanżowane (przez rodziców, plemię) są totalnie wywrotowe wobec władzy; jednocześnie ta dwójka, która tworzy rodzinę jest najważniejszą jednostką społeczeństwa i tak naprawdę całkowicie wolną. Bo tworzą swoje sekretne życie, swoistą i bliską więź. To dlatego amerykańskim niewolnikom nie wolno było się pobierać – ich doświadczenie emocjonalnej wolności byłoby zbyt groźne dla właścicieli.

 

Dzisiaj mamy często przekonanie, że papierek ogranicza naszą indywidualność . I choćby dla sprzeciwienia się władzy, tradycji i rodzinie, wiele osób decyduje się go nie podpisywać! I każdy ma prawo; zarówno do stworzenia „podpisanego” małżeństwa takim, jakim się chce i do tego, by nazywać kogoś „mężem” czy „żoną” bez formalności, opierając się tylko na uczuciu, które łączy ludzi.
No, tyle że jak wspominałam, papierek z miłością nie ma nic wspólnego. Bo związek to przecież nie tylko miłość – inaczej: czy związek to nie CAŁA RESZTA, której podłożem jest miłość?

 

 

Ślub to (inna) bajka

 

 

Małżeństwo i cała ta przygoda ma już miejsce po obopólnej decyzji. W praktyce, jak pewnie każdy wie, wygląda to tak, że facet upewnia się, PYTAJĄC, a kobieta się zgadza. Nazywa się to zaręczynami.
A potem ŚLUBEM. I tu jest pies pogrzebany.

 

Pisałam już, czym dla mnie jest ślub. I to nigdy się nie zmieniło.  Ale czemu w ogóle doszło do tego, że nosimy wspólne nazwisko?
Potrzebowałam różnicy. Różnicy pomiędzy milionami wypowiedzianych słów bez pokrycia, a tymi, które mają sens dzięki czynom. Z czasem odkryłam, że jedynie to połączenie: słowo wprawiane w ruch czynem, ma sens. W każdej dziedzinie. Nawet biblijne Słowo, stało się ciałem, które uruchomiło cały szereg czynów.

Idąc logiką filozofa, Davida Hume’a można by uznać, że we wszystkich społecznościach potrzebni są świadkowie przy składaniu ważnych przyrzeczeń, gdyż powiedzieć można wszystko, a obecność świadka przekreśla ukryte intencje.

Ale już zostawiając  aspekt osobisty, filozoficzny  i duchowy:

 

 Potrzebujemy ceremonii kończących jeden etap i zaczynających drugi

 

 

Dlatego świętujemy kolejne urodziny, narodziny dziecka, rocznice poznania, a nawet oblewamy własne M. rozpoczęcie pracy, czy kupno samochodu. My, ludzie potrzebujemy symboli i nie jest to przejaw niedojrzałości, tylko tego, że wzrastamy, idziemy dalej. Ceremonie to symbole zmian, na które się zdecydowaliśmy.

 

Elizabeth Gilbert w książce „I że cię nie opuszczę” (polecam, swoją drogą, każdej kobiecie) pisze m.in. o swojej przyjaciółce, Christine, która spędziła 20 lat czekając na właściwego mężczyznę. Przez 20 lat, wszystko co robiła, robiła z myślą o nim. Czekając. W końcu w dniu swoich 40.urodzin, postanowiła z tym skończyć. Nie odbyło się to tylko postanowieniem w duchu i następnego dnia już zaczęła żyć inaczej. Christine potrzebowała ten etap czekania (Liz nazwała to tyranią panny młodej) pożegnać, być może dlatego, by sama skonfrontować się ze swoimi emocjami. Oto co zrobiła: pewnego dnia poszła nad Pacyfik z małą, własnoręcznie wybudowaną łódką, którą wypełniła płatkami róż i ryżem – ślubnymi symbolami. Weszła do wody, podpaliła łódkę po czym ją puściła, puszczając tym samym wszystkie swoje fantazje na temat małżeństwa. „Powiedziała mi później, że kiedy ocean na zawsze zabrał tyranię panny młodej, poczuła niezwykłą moc, jakby dosłownie sama siebie przeniosła przez jakiś próg. W końcu poślubiła własne życie, i to ani odrobinę za wcześnie” (Liz Gilbert „I że cię nie opuszczę”)

 

Nawet Christine, która ostatecznie została singielką, potrzebowała odciąć się od przeszłości, na rzecz czegoś nowego. Tą łódką zamknęła jeden rozdział w życiu po to, by otworzyć kolejny.
To była osobista ceremonia. Inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku autorki książki, Liz Gilbert. Pominę całą historię związku jej i Felipe; kobiety po przejściach, mężczyzny z przeszłością. Jako przeciwnicy instytucji małżeństwa, pewnego dnia ( również pominę jak do tego doszło i dlaczego) Liz i Felipe kupili złote obrączki, wypisali swoje przyrzeczenia i odczytali je sobie na głos. W swoim mniemaniu byli małżeństwem, kiedy głos przeciw temu podniósł najpierw ich przyjaciel, Brian („Małżeństwo to nie osobista modlitwa”) a zaraz później 7-letnia siostrzenica Liz, która była skonsternowana co do roli Felipe w rodzinie. Wszyscy chcieli publicznej ceremonii! Jak się okazało, nie po to, by móc nieść koszyk z płatkami kwiatów (7-letnia Mimi), ani się najeść na weselu, ale po to, by zostały określone nowe (a jakże!) sprawy między ludźmi. By wszystko stało się jasne, bo to również zapewnia człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, a jak się okazało, jest to jedna z dwóch (prócz fizjologicznej – jedzenia) największych potrzeb człowieka. Można  jej zaprzeczać, ale nie trzeba.

 

Co sądzicie o ceremoniach?

 

wesele przysięga slub para młoda Liz Gilbert i że cię nie opuszczę,ślub inny niż wszystkie,alternatywny ślub