Kobieta, historia prawdziwa: z metropolii do lasu

 

– Zaraz mi łeb pęknie! Wracam do domu! – tak kończyła się każda wizyta mojej przyjaciółki u mnie. Nie, żeby  cierpiała ona na przewlekłe migreny. To ja byłam winna, bo mieszkałam na peryferiach miasta, gdzie powietrze było nadal czystsze niż w centrum. Według Wilk było niezdrowo czyste! Powietrze to i tak był pikuś. Były i inne przewinienia. Poruszały się na dwóch łapkach.

– Kury…. Jak można hodować to głupie zwierzę? Po co tyle zachodu? Nie lepiej iść do sklepu i kupić kawałek na rosół? Feee!
Następną rzeczą, która spędzała sen z oczu mieszczucha to widok kury. Cóż, przez jakiś czas mieliśmy kury, nie zaprzeczę, a kurnik znałam jak swoją własną kieszeń, co również było obiektem niewybrednych żartów ze strony Wilk.
Ogólnie nie lubiła mnie odwiedzać; nie dość, że pod górę (przystanek autobusu był niestety pod tą górką) powietrze zabijało swą świeżością, nie dość, że pałętały się kury, to jeszcze było zbyt zielono, zbyt dużo przestrzeni, a za mało ludzi. No i wszędzie daleko! Jak można tak żyć?! – dziwiła się raz po raz.

Wilk była typowym mieszczuchem; jeśli zwierzęta to tylko psy i chomiki, jeśli rośliny to kwiatki w doniczce, jeśli powietrze to smród spalin kojący jej wymagającą głowę. Bez jazgotu pod oknem (ścisłe centrum miasta)  samochodów, a  z drugiej strony pociągu, Wilk nie wiedziałaby, że żyje. Jej maile do mnie były zwykle zatytułowane: „Pozdrowienia z Centrum, pięknego, pełnego świeżego powietrza Bielska-Białej!”

Tak się składa, że potem, przez prawie 10 lat nie miałyśmy żadnego kontaktu. Gdy „spotkałyśmy się” ponownie, okazało się, że nastąpiło wiele zmian, a kilka z nich raz po raz mnie zadziwiały. No ale do rzeczy:
„Miłość nie wybiera” jak głosi stare powiedzenie. Tak właśnie stało się w przypadku Wilk. Zakochała się, sfinalizowała to zakochanie małżeństwem, a męża swego przyjęła z całym dobrodziejstwem inwentarza i to dosłownie, gdyż obecnie jest w posiadaniu 10 kur; o 5 więcej niż mam ja. Mało tego- przyznaję z ręką na sercu, że od 25 lat nie nadałam imienia żadnej kurze, żadnej też nie sfotografowałam. Wilk zdaje się nadrabiać ten stracony czas, kiedy to gardziła tymi skrzydlakami. Jej kury mają imiona oraz osobiste portfolio.

„Kto się nie rozwija, ten się cofa” – głosi inne powiedzenie. Tym razem ta niechlubna część dotyczy mnie. Kiedy sadzić jakie rośliny – to ja pobieram korepetycje u Wilk.
Wiecie, co ona jeszcze lubi? Zbierać grzyby! A były czasy, gdy nie odróżniłaby w lesie grzyba od puszki po Coli.
Przybyła z miasta na wieś tak totalną, że jej skrzynka na listy stoi gdzieś daleko w rzędzie z kilkunastoma innymi. Obywa się bez znajomego jazgotu ; zamiast samochodów; psy i koguty. Sięgnęła również wiedzy tajemnej; potrafi kurę oskubać i wypatroszyć.
Gardzi chlebem „z miasta” twierdząc, że to nie ma smaku. Wie, jak wygląda dzik, sarna, zając….. nie tylko z obrazków w encyklopedii. Ma to na co dzień. I las. I pola. I święty spokój. I głowa już jej chyba tak nie dokucza ;-  )  Wbrew pozorom, znacznie ją odciążyła- co sama przyznaje. Powrót do miasta? NIGDY W ŻYCIU! – mówi  ; – )

No, ale posłuchajcie, do jakich wniosków sama doszła i co na początku najbardziej jej przeszkadzało w zmianie otoczenia:

Początki.Miasto vs. wieś. 
Na samym początku było mi ciężko przyzwyczaić się do ogromnej ciszy, która nocą aż dudniła w uszach.  Ciężko mi było zasnąć, bo jedyną rzeczą, jaką słyszałam, było brzęczenie komara.
Drugą sprawą była ciemność.
Kolejna sprawa to brak połączenia z miastem (!!!)  Okazało się, że jedyny PKS zlikwidowali na początku roku, bo wszyscy poruszają sie tu na rowerach lub samochodem.
Na początku codziennie jeździłam do miasta; po prostu musiałam iść do sklepu, pochodzić po CHODNIKU, a nie ciągle ta trawa ! (….)
Obecnie:  nadziwić się nie mogę, że w sklepach jest czarno od ludzi, jakby nic innego nie robili!

Przyroda; skrzydlate i inne takie.
Życie na wsi nauczyło mnie obserwacji. I to nie obserwacji sąsiadów, ale wszystkiego, co mnie otacza. Zawsze pierwsza zauważam, jak po zimie zaczyna budzić się życie. Chodzę i patrzę, co gdzie wychodzi z ziemi.
Zwracam uwagę na różne rodzaje ptaków, których na mojej wsi jest ogrom! Niektórych nawet nie znałam i byłam w szoku, że mogą być takie piękne, mądre i tak pięknie rano śpiewają.

Powietrze.
Największym szokiem było dla mnie…powietrze. Kiedy zaczynają kwitnąć sosny, w powietrzu czuć zapach żywicy i wychodząc wieczorem, po prostu nią oddychasz.

Minusy.
Myszy to moja zmora! Te gryzonie cisną się do mojego domu i chcą ze mną mieszkać!
Inny minus to czas, gdy kolejno czyśmy szamba….
Brak zasięgu w komórce!

Ale…

Jak czasami jestem w mieście ,szczególnie latem i spoglądam na bloki z balkonami to cieszę się, że po powrocie usiądę na swojej ławeczce pod parasolem lub wyłożę się na leżaczku  i po prostu cieszę się życiem, bo mam święty spokój. Gdzieś pies szczeka, sąsiad skosi trawę, drugi tnie coś piłą, ale dla mnie to takie odgłosy życia, bo przecież nie może być totalnej ciszy :- ) 


kobieta na łące,z miasta na wieś,zamieszkać na wsi,przeprowadzka na wieś