Film tygodnia: Gdy świat rozpada się na kawałki, ty go naprawiaj.

Nie, to nie film o Supermanie, Batmanie lub kimś z tej spółki – to historia prawdziwa, o zwyczajnym chłopaku z krwi i kości, robiącym to samo co inni. Tylko trochę inaczej.
Jest II Wojna Światowa. W całych Stanach trwa pobór młodych mężczyzn do walki z ówczesnym wrogiem – Japonią. Desmond Doss, czyli ten nasz zwyczajny chłopak z krwi i kości również chce się znaleźć na froncie i nie wyobraża sobie innej opcji. Tylko zamiast zabijać, chce leczyć. Opuszcza ukochaną i  trafia do wojska, gdzie zyskuje przydomek Łodyga; jest chudy, niepozorny, a w wkrótce według dosłownie wszystkich – kompletnie nieprzydatny. Bo choć nadrabia postawą patriotyczną, odmawia posługiwania się bronią ze względów moralnych. A, odmawia też pracy w sobotę – bo jako Adwentysta Dnia Siódmego, święci szabat.  W okopach wyjdą jeszcze inne kwiatki . Ale to jemu po wojnie dano Honorowy Order Kongresu.

 

„(…)Najwyższe odznaczenie naszego kraju otrzymał dwudziestosześcioletni żołnierz, który choć nie nosił broni, dał tyle dowodów heroizmu na polach bitew Guam, Leyte i Okinawie, że jego nazwisko stało się symbolem bezprzykładnej odwagi w 77. dywizji piechoty spod znaku „Statuy Wolności”.” (Wikipedia)

przełęcz ocalałych recenzja,desmond doss

Gdy zobaczysz na ekranie Desmonda, najprawdopodobniej polubisz go od razu; sympatyczny, uczynny, zawsze uważny i niosący nadzieję innym – będący blisko potrzebujących. Co zrobić z takim człowiekiem, który został przydzielony do wojska, a odmawia noszenia broni, ba – zabijania ?

 

„Gdy świat rozpada się na kawałki, ja chcę coś w nim naprawić”.

 

To hasło Desmonda, które właściwie uleczyłoby świat, gdyby każdy człowiek zaszczepił je w sercu tak, jak robił to Desmond Doss nie uginając się pod ciężarem zła i trudnych bo nierzadko relatywnych i szybkich decyzji, z którymi mierzył się każdej sekundy, każdej minuty tej wojny. Desmond przeszedł przez nieziemski wręcz ostrzał i piekło wojny nie tylko nikogo nie zabijając, ale ratując życie innych. Sam na sam z Bogiem.

 

Czego się spodziewać po filmie “Przełęcz ocalonych” ?

 

Refleksji. Zderzenia dwóch światów: dobra noszonego w sercu i ogromu zła, wychodzącego z serca na zewnątrz. Podobało mi się to, jak Gibson pokazał tę rzeczywistość: bez upiększania, zmiękczania. Postawił człowieka o dobrej woli, jasnym sercu i zapatrzonego w Boga dokładnie tam, gdzie jest miejsce takiego człowieka – w epicentrum zła. By niósł światło tam, gdzie go nie ma.

Powiem tak: gdy wczoraj opuszczałam salę kinową, większość kobiet i mężczyzn, których mijałam  miała łzy w oczach. Ja w miejscach publicznych nie płaczę, ale gdybym to robiła, musiałabym płakać przez cały film od początku do napisów końcowych.

 

Od początku

 

Bo po ciągu kolorowych reklam, których nie szczędzi żadne kino i kilku sympatycznych, społecznych sytuacjach w stanie Wirginia, jeszcze z pączkującą miłością w tle, dostajesz się pod ostrzał artylerii. Mel Gibson w “Przełęczy ocalonych” nie szczędzi widzowi krwi, latających kończyn, wypadających flaków. Znamienną sceną jest amerykański  żołnierz, który jako tarczy używa korpusu kolegi, który właśnie stracił życie.  Ale te sceny walki są bardzo potrzebne – by raz po raz uświadomić człowiekowi kompletny bezsens wojny.
I ci młodzi chłopcy, którym nabito na szybko głowę ideałami, by zrobić z nich mięso armatnie. Wśród nich Desmond z noszoną w sercu niezgodą na zło.

 

W środku

 

Również ze śmiechu – sceny od przybycia Desmonda do jednostki wojskowej i wyjaśnianie całego tego nieporozumienia z jego zasadami są naprawdę zabawne.
A potem: Bo giną jedni po drugim; ci, którzy zdążyli stworzyć tam na dole drużynę, zaprzyjaźnić się, mieć nadzieję na powrót do domu, wychodzą na górę i zostają zmasakrowani przez wroga.  I jest moment, gdy Doss zostaje tam, na tym klifie sam. Właśnie stracił chyba najbliższego kompana. Na klifie jest tylko on, Bóg i gdzieś tam, dalej Japończycy w zasadzkach. Wtedy odbiera słowo, co ma robić dalej.

 

Na końcu

 

Bo oto voila! Widzisz Desmonda Doss’a w roku 2003! Mówi, jak było. I on, i jego dowódca, i jego koledzy, którzy na początku tak go znieważali. I myślisz sobie tylko jedno:

Być światłem w ciemności – to moje najważniejsze zadanie w każdym czasie.

przełęcz ocalałych recenzja,desmond doss