Być dla kogoś inspiracją.

Wszyscy znamy słowo inspiracja. I wielu ludzi chciałoby nią być. Ja też, żyjąc, chodząc po ziemi, prowadząc ten blog chciałabym inspirować ludzi. Do czego? Oto jest pytanie. Na pewno do dobrych rzeczy: do wybierania radości zamiast zmartwienia i wdzięczności zamiast narzekania. Do miłości zamiast pogardy czy obojętności. Ale wiem, że jeśli sama in flesh nie będę przykładem, to słowa niewiele zmienią. Jak to kiedyś ktoś wyśpiewał:  Piękne słowa mówią wszystko, lecz nie zmienią nic.

Dzisiaj wspomnę o osobie, która wcale o to nie zabiegając, stała się inspiracją dla wielu. Na tapecie:  moja teściowa.

Od Miśka się zaczęło

Kiedy moi teściowie przeprowadzili się z bloku do domu, nabyli psa, któremu nadano rozkoszne imię Misiek. Było to dawno temu, dwadzieścia parę, gdy ludzie w miejscowościach jak ta i ulicach jak ta, nie wiązali ze stworzeniem takim jak pies, szczególnych uczuć, a raczej wiązali go u budy. Chorował? Taka widocznie wola Boża i albo się wyliże, albo czas na niego i łąki wiecznie zielone.

Misiek
Misiek

Pech chciał, że Misiek jako 6 miesięczny psiak uległ poważnemu wypadkowi – potrącił go samochód, długo przeleżał w rowie, aż doczołgał się około kilometra do domu z otwartym złamaniem łapy.
Teściowie długo się nie namyślając, podjęli szereg działań i tak Misiek wylądował najpierw na stole operacyjnym, a potem był wiernym pacjentem kilkumiesięcznej rekonwalescencji.
Teściowie nie posiadali samochodu, więc chłopcy (mój mąż i jego brat) codziennie wozili Miśka kilka kilometrów  (który nie był ani mały, ani lekki) do lecznicy w wózku, na kolejne zastrzyki lub zmianę opatrunku. Dzień w dzień pokonywali około 10 km pchając przed sobą wózek z Miśkiem… który stał się sławny na całą okolicę.
Początkowo wzbudzał zdziwienie: Jak to? Psa traktować jak człowieka i leczyć?! Pies na operację, zastrzyki?!  –  dziwili się ludzie, trochę pokpiwając z teściów, którzy i tak najpierw dali się poznać jako dziwacy, bo trzymali psa w domu, a nie przy budzie.

Gdy widok znudzonego już Miśka ze sztywną łapą wystającą poza wózek stał się normą, ludzie widząc idących chłopców, a przed nimi lektykę z rudym futrem, zaczęli otwierać okna i wołać: Cześć Misiu!
Po Miśku ruszyła fala zmian: ludzie zaczęli wpuszczać psy do domu, leczyć u weterynarza, a także wyprowadzać na spacer mimo, że mieli ogród. Wcześniej w okolicy nikt tego nie robił, poza moimi teściami. Oni swoim uporem i naturalną troską o stworzenie, które przygarnęli, dali dobry przykład, który znalazł naśladowców. Tak zmieniła się mentalność okolicy.

Ogród pozytywnych uczuć

Jednym z hobby mojej teściowej jest ogród; kwiaty, zioła, eksperymenty na sadzonkach :- ) Swoimi odkryciami lubi się dzielić z innymi i osobom, z którymi pracuje często przynosi to i owo z ogrodu. Człowiek by pomyślał: świeża bazylia, tymianek, mięta cynamonowa czy stewia – chleb powszedni! A jednak ludzie z otoczenia mojej teściowej, choć chłoną nowinki z metką eko ,nie czuli się zbyt zmotywowani, żeby zrobić dla swojego zdrowia coś więcej, niż kupić gotową bazylię w doniczce w hipermarkecie. Do czasu, gdy teściowa nie zaczęła znosić do pracy sadzonek i o nich opowiadać :- ) Nie tylko ludzie inaczej spojrzeli na kawałek ziemi, który mają wokół domu, ale zaczęli sadzić całe rabaty różnorakich ziół, wymieniać się nimi, jak i…. zostało przełamane wiele lodów: ludzie, którzy nie pałali do siebie nadmierną sympatią i do tej pory na korytarzach się raczej unikali, zaczęli zatrzymywać się w pół kroku, wymieniając sadzonkami lub informacjami na temat roślin. Dzięki pasji mojej teściowej, zmieniła się atmosfera w pracy i nawet osoby, które były do tej pory niedostępne, zamknięte…. otworzyły się jak te rośliny, pielęgnowane wodą, słońcem i troską :- )

Szczęście w nieszczęściu

Moja teściowa nawet o tym nie wiedząc ma dar zjednywania sobie ludzi i podnoszenia na duchu. Kiedy kilkanaście lat temu wylądowała nagle w szpitalu, pokrzepiała wszystkich wokół, którzy byli w znacznie lepszym stanie niż ona. Kilka osób zdecydowało się walczyć o swoje zdrowie i bez lęku podeszło do poważnych operacji.
Nie inaczej stało się całkiem niedawno, kiedy u teściowej wykryto nowotwór piersi – myślicie, że się rozpłakała, przeraziła, czy wypowiedziała choć jedno łamiące słowo?! Nic z tych rzeczy! Na pewno miała kilka słabszych chwil z tego powodu, widziałam, jak kilka razy zadumała się nad tym wszystkim, ale…..
stała się znowu inspiracją dla wielu kobiet w szpitalu, obawiających się choroby jak i dla wielu … zdrowych, znajomych kobiet, które tłumnie ruszyły na badania profilaktyczne- bo tylko dzięki nim- jak powiedział lekarz- nowotwór nie zamienił się w raka, został szybko wykryty.
Dzisiaj moja teściowa jeździ codziennie na naświetlania prewencyjne, gdzie pociesza tych, co przed nią, co pierwszy raz, wystraszeni.
Wiecie, jakie hasło przychodzi mi na myśl, gdy patrzę na moją teściową? „Alleluja i do przodu!” :- D Bo ona tak żyje, z chwilą gdy otwiera oczy każdego dnia od nowa :- )

ps. Życzeniem mojej teściowej jest, aby wszystkie kobiety w wieku ok.50 lat ruszyły na badania profilaktyczne pod kątem nowotworu piersi. Jak mówi teściowa: Skoro MNIE (czytaj: niezniszczalnego Himena :-) ) to spotkało, to może to spotkać totalnie każdą kobietę! Zatem jeśli macie mamy, siostry, bliskie Wam kobiety, w tym wieku, przypomnijcie im jak łatwo można ocalić swoje życie.

P1130065Moja teściowa z wnuczkami.